30 Dni Mroku
Tytuł oryginalny: 30 Days of Night
Reżyseria: David Slade
Obsada: Josh Hartnett, Melissa George, Mark Boone Junior, Ben Foster, Sverrir Björgvinsson
Scenariusz: Stuart Beattie, Brian Nelson, Steve Niles
Kraj pochodzenia: Nowa Zelandia, USA
Rok powstania: 2007

Wampiry ostatnimi czasy, choć w filmach występują dość często, nieco nam zdziewiczały. Straciły swą pierwotną agresywność, ząbki im się stępiły, a one same zamiast siać grozę, wolą wplątywać się w romanse dla nastolatków. Na szczęście “30 Dni Mroku”, pokazuje te istoty z nieco bardziej agresywnej strony, choć nie do końca w klasyczny sposób.
Barrow do niewielkie miasteczko gdzieś na Alasce, które raz do roku na miesiąc pogrąża się w ciemności. Większość mieszkańców wtedy przenosi się do bardziej widnych regionów, a w osadzie zostaje tylko garstka osób z szeryfem Ebenem na czele. Życie w miasteczku normalnie biegnie powoli i spokojnie, szczególnie w okresie miesięcznej nocy, ale w tym roku wszystko będzie wyglądało inaczej. Pierwszymi oznakami nadchodzących kłopotów jest kupka spalonych telefonów, awaria w elektrowni, czy wreszcie pewna głowa napita na pal. Wyraźnie zaczyna dziać się źle. Wampiry przystępują do uczty.
Sam wyjściowy pomysł historii jest genialny w swej prostocie. Mamy małe miasteczko, w którym co rocznie przez miesiąc panuje noc. Czyż to nie wymarzone miejsce dla wampirów? No bo i daleko od cywilizacji i garstka pożywienia się znajdzie, a dzień nastanie dopiero za trzydzieści dni. Hulaj duszo wampirza! Ale pomysł nie jest nowy, bo wymyślony przez Steve’a Nilesa i zobrazowany przez Bena Templesmitha w komiksie “30 Dni Mroku”, którego film, jak nietrudno się domyśleć jest ekranizacją. Dodajmy, że ekranizacją nawet przyzwoicie wierną, choć nie da się ukryć kilku zmian i pominięcia pewnych, może nawet kluczowych elementów. Niestety nie wszystko co sprawdza się w sztuce obrazkowej, da się dobrze przenieść na ekran. Może to kwestia osób odpowiedzialnych za realizację, ale na podstawie rewelacyjnego komiksu, powstał taki sobie film.
Od strony technicznej wszystko niby gra. Jest odpowiednio mroczna muzyka, utalentowani aktorzy, dobre efekty specjalne oraz charakteryzacja, dobre, a nawet chwilami bardzo dobre zdjęcia. Niestety to wszystko niweczy nuda wylewająca się z ekranu. Początkowo tego nie widać. Mieszkańcy żegnają się z bliskimi. Jedni przygotowują się do wyjazdu, inni do przetrwania mroku. Gdzieś na uboczu szeryf pochłonięty własnymi problemami, musi zmierzyć się z pierwszymi zwiastunami nadciągających kłopotów. Atmosfera napięcia rośnie, aż osiąga swój punkt kulminacyjny w chwili pojawienia się pierwszych wampirów. Potem przez chwilę jest jeszcze ciekawie, ale to dopiero początek filmu. Potem robi się już nudno. Niby pozostali przy życiu ludzi chronią się przed inwazją. Starają się przetrwać kryzysowe chwile. Pojawiają się osoby, które już skreśliliśmy. Ale akcja traci rozpęd i jakby staje w miejscu. Być może film jest po prostu za długi, co wytrąca wydarzenia z płynnego toku i pozostawia miejsce dla wkradających się dłużyzn. Gdyby nie to, mogłoby być całkiem dobrze.
Wróćmy jednak do postaci samych wampirów. Jak już wspomniałem na wstępie, przedstawione są one agresywniej niż przyjęło się je ostatnio ukazywać choćby w lalusiowatych postaciach ze “Zmierzchu”, ale daleko im też do klasycznej konwencji dzieci nocy. Występują całą watahą, są agresywne, silne, a ich atakom towarzyszy całkiem sporo krwi. Jednocześnie po wgryzieniu się w szyję pijąc krew wpadają w dziwne drgawki, które być może miały podkreślić ich agresję, ale w efekcie wypadły dość dziwnie. Wygląda to bardziej jak atak wściekłego psa niż wampira. Poza tym porozumiewając się ze sobą, używają dziwnie gardłowego języka, a wypowiadanie słów zdaje się sprawiać im znaczne problemy. No i nie mają dwóch kłów tylko całą uzbrojoną szczękę, przez którą nawet jakby chciały subtelnie wbić się w żyłę, nie dadzą rady.
Generalnie film wypada średnio. Obiecujący początek, niezłe zdjęcia i całkiem efektowna atmosfera ulega nudzie, jaka nastaje za szybko, a nieliczne fragmenty akcji jakoś nie potrafią jej przełamać na zbyt długo. Duża część filmu zwyczajnie się dłuży. Same wampiry wypadają interesująco, ale komuś kto woli ich klasyczne ujęcie, mogą nie przypaść do gustu. Zdecydowanie lepiej sięgnąć po komiks niż jego ekranizację.
Barrow do niewielkie miasteczko gdzieś na Alasce, które raz do roku na miesiąc pogrąża się w ciemności. Większość mieszkańców wtedy przenosi się do bardziej widnych regionów, a w osadzie zostaje tylko garstka osób z szeryfem Ebenem na czele. Życie w miasteczku normalnie biegnie powoli i spokojnie, szczególnie w okresie miesięcznej nocy, ale w tym roku wszystko będzie wyglądało inaczej. Pierwszymi oznakami nadchodzących kłopotów jest kupka spalonych telefonów, awaria w elektrowni, czy wreszcie pewna głowa napita na pal. Wyraźnie zaczyna dziać się źle. Wampiry przystępują do uczty.
Sam wyjściowy pomysł historii jest genialny w swej prostocie. Mamy małe miasteczko, w którym co rocznie przez miesiąc panuje noc. Czyż to nie wymarzone miejsce dla wampirów? No bo i daleko od cywilizacji i garstka pożywienia się znajdzie, a dzień nastanie dopiero za trzydzieści dni. Hulaj duszo wampirza! Ale pomysł nie jest nowy, bo wymyślony przez Steve’a Nilesa i zobrazowany przez Bena Templesmitha w komiksie “30 Dni Mroku”, którego film, jak nietrudno się domyśleć jest ekranizacją. Dodajmy, że ekranizacją nawet przyzwoicie wierną, choć nie da się ukryć kilku zmian i pominięcia pewnych, może nawet kluczowych elementów. Niestety nie wszystko co sprawdza się w sztuce obrazkowej, da się dobrze przenieść na ekran. Może to kwestia osób odpowiedzialnych za realizację, ale na podstawie rewelacyjnego komiksu, powstał taki sobie film.
Od strony technicznej wszystko niby gra. Jest odpowiednio mroczna muzyka, utalentowani aktorzy, dobre efekty specjalne oraz charakteryzacja, dobre, a nawet chwilami bardzo dobre zdjęcia. Niestety to wszystko niweczy nuda wylewająca się z ekranu. Początkowo tego nie widać. Mieszkańcy żegnają się z bliskimi. Jedni przygotowują się do wyjazdu, inni do przetrwania mroku. Gdzieś na uboczu szeryf pochłonięty własnymi problemami, musi zmierzyć się z pierwszymi zwiastunami nadciągających kłopotów. Atmosfera napięcia rośnie, aż osiąga swój punkt kulminacyjny w chwili pojawienia się pierwszych wampirów. Potem przez chwilę jest jeszcze ciekawie, ale to dopiero początek filmu. Potem robi się już nudno. Niby pozostali przy życiu ludzi chronią się przed inwazją. Starają się przetrwać kryzysowe chwile. Pojawiają się osoby, które już skreśliliśmy. Ale akcja traci rozpęd i jakby staje w miejscu. Być może film jest po prostu za długi, co wytrąca wydarzenia z płynnego toku i pozostawia miejsce dla wkradających się dłużyzn. Gdyby nie to, mogłoby być całkiem dobrze.
Wróćmy jednak do postaci samych wampirów. Jak już wspomniałem na wstępie, przedstawione są one agresywniej niż przyjęło się je ostatnio ukazywać choćby w lalusiowatych postaciach ze “Zmierzchu”, ale daleko im też do klasycznej konwencji dzieci nocy. Występują całą watahą, są agresywne, silne, a ich atakom towarzyszy całkiem sporo krwi. Jednocześnie po wgryzieniu się w szyję pijąc krew wpadają w dziwne drgawki, które być może miały podkreślić ich agresję, ale w efekcie wypadły dość dziwnie. Wygląda to bardziej jak atak wściekłego psa niż wampira. Poza tym porozumiewając się ze sobą, używają dziwnie gardłowego języka, a wypowiadanie słów zdaje się sprawiać im znaczne problemy. No i nie mają dwóch kłów tylko całą uzbrojoną szczękę, przez którą nawet jakby chciały subtelnie wbić się w żyłę, nie dadzą rady.
Generalnie film wypada średnio. Obiecujący początek, niezłe zdjęcia i całkiem efektowna atmosfera ulega nudzie, jaka nastaje za szybko, a nieliczne fragmenty akcji jakoś nie potrafią jej przełamać na zbyt długo. Duża część filmu zwyczajnie się dłuży. Same wampiry wypadają interesująco, ale komuś kto woli ich klasyczne ujęcie, mogą nie przypaść do gustu. Zdecydowanie lepiej sięgnąć po komiks niż jego ekranizację.