Kobieta w czerni
Tytuł oryginalny: Woman in Black, The
Reżyseria: James Watkins
Obsada: Daniel Radcliffe, Ciarán Hinds, Janet McTeer, Liz White, Mary Stockley
Scenariusz: Jane Goldman
Kraj pochodzenia: Kanada, Szwecja, Wielka Brytania
Rok powstania: 2012

Po śmierci pewnej kobiety, młody notariusz Artur Kipps, ma udać się do jej posiadłości i uporządkować sprawy związane ze sprzedażą jej majątku. Małe miasteczko, do którego się uda, nie przywita go z otwartymi ramionami. Na miejscu spotyka się z niechęcią i dość ponurym nastawieniem mieszkańców. Nikt nie chce rozmawiać o posiadłości, a na domiar złego w okolicy dochodzi do nieszczęśliwych wypadków, w których giną dzieci. Mimo wszystko Artur postanawia wykonać swoje zadanie i udaję się do wielkiego domu usytuowanego na wyspie, do której podczas przypływu nie ma dostępu. Tam pozna tajemnicę, jaka swym cieniem kładzie się na całą okolicę.
To, co jako pierwsze od razu rzuca się w oczy, to świetnie wykreowany posępny klimat opowieści. Z jednej strony składa się na niego osadzenie akcji na początku dwudziestego wieku. To warunkuje odpowiednio klasyczną aranżację, która świetnie podsycona jest aspektami technicznymi. Parowa lokomotywa, pierwszy samochód w okolicy, trudności z komunikacją na odległość i masa smaczków, które potęgują atmosferę i tworzą wiarygodny świat. Jednak sama aranżacja to nie wszystko. Na szczęście dobór palety barw, praca kamery jak i gra aktorska doskonale uzupełniają to wszystko, co udało się osiągnąć eksponatami.
W roli głównej zobaczymy znanego głównie z roli Harry’ego Pottera – Daniela Radcliffe’a. Jednak, co do jego kreacji mam mieszane odczucia. Z jednej strony, całkiem nieźle wpisuje się w panującą w filmie atmosferę. Grana przez niego postać młodego, choć nieoszczędzanego przez życie mężczyzny jest dość mało charakterystyczna. Powiedziałbym wręcz, że nawet minimalistyczna. Zagrana dobrze, ale przez swój charakter niepozwalająca aktorowi rozwinąć skrzydeł, choć nie mogę też powiedzieć, by odtwórca Artura Kippsa przez cały film miał na twarzy jeden grymas. Takie rzeczy to tylko Steven Segal potrafi. Mimo wszystko myślę, że było tu miejsce na trochę bardziej ekspresyjne aktorstwo. Nie mniej nie będę się tego czepiał, bo do wykreowanej przez twórców atmosfery, takie sposób gry aktorskiej pasuje.
A czy jest tu się, czego bać? Jak najbardziej, w końcu mamy tutaj tytułową zmorę, mszczącą się na okolicznych mieszkańcach za to, co ją spotkało, a repertuar jej zagrań nie jest wcale taki mały. Mamy gromadę duchów dzieci, którzy nie raz przewiną się przez ekran. Mamy wreszcie także kilka całkiem udanych i sugestywnych scen, które są w stanie wywołać ciarki na plecach.
„Kobieta w czerni” jest filmem na pewno udanym. Znajdziemy tutaj trochę klasycznych zagrań, kilka mniej lub bardziej udanych strasznych scen, ale przede wszystkim niezwykle sugestywną i posępną atmosferę, której próżno szukać w dzisiejszych horrorach. I to ten klimat sprawia, że recenzowany obraz na długo zostanie w mojej pamięci.
To, co jako pierwsze od razu rzuca się w oczy, to świetnie wykreowany posępny klimat opowieści. Z jednej strony składa się na niego osadzenie akcji na początku dwudziestego wieku. To warunkuje odpowiednio klasyczną aranżację, która świetnie podsycona jest aspektami technicznymi. Parowa lokomotywa, pierwszy samochód w okolicy, trudności z komunikacją na odległość i masa smaczków, które potęgują atmosferę i tworzą wiarygodny świat. Jednak sama aranżacja to nie wszystko. Na szczęście dobór palety barw, praca kamery jak i gra aktorska doskonale uzupełniają to wszystko, co udało się osiągnąć eksponatami.
W roli głównej zobaczymy znanego głównie z roli Harry’ego Pottera – Daniela Radcliffe’a. Jednak, co do jego kreacji mam mieszane odczucia. Z jednej strony, całkiem nieźle wpisuje się w panującą w filmie atmosferę. Grana przez niego postać młodego, choć nieoszczędzanego przez życie mężczyzny jest dość mało charakterystyczna. Powiedziałbym wręcz, że nawet minimalistyczna. Zagrana dobrze, ale przez swój charakter niepozwalająca aktorowi rozwinąć skrzydeł, choć nie mogę też powiedzieć, by odtwórca Artura Kippsa przez cały film miał na twarzy jeden grymas. Takie rzeczy to tylko Steven Segal potrafi. Mimo wszystko myślę, że było tu miejsce na trochę bardziej ekspresyjne aktorstwo. Nie mniej nie będę się tego czepiał, bo do wykreowanej przez twórców atmosfery, takie sposób gry aktorskiej pasuje.
A czy jest tu się, czego bać? Jak najbardziej, w końcu mamy tutaj tytułową zmorę, mszczącą się na okolicznych mieszkańcach za to, co ją spotkało, a repertuar jej zagrań nie jest wcale taki mały. Mamy gromadę duchów dzieci, którzy nie raz przewiną się przez ekran. Mamy wreszcie także kilka całkiem udanych i sugestywnych scen, które są w stanie wywołać ciarki na plecach.
„Kobieta w czerni” jest filmem na pewno udanym. Znajdziemy tutaj trochę klasycznych zagrań, kilka mniej lub bardziej udanych strasznych scen, ale przede wszystkim niezwykle sugestywną i posępną atmosferę, której próżno szukać w dzisiejszych horrorach. I to ten klimat sprawia, że recenzowany obraz na długo zostanie w mojej pamięci.