Deathgasm
Tytuł oryginalny: Deathgasm
Reżyseria: Jason Howden
Obsada: Milo Cawthorne, Kimberley Crossman, Sam Berkley, Daniel Cresswell, James Blake
Scenariusz: Jason Howden
Kraj pochodzenia: Nowa Zelandia
Rok powstania: 2015

Czasami powstają takie filmy, które mimo, że w wielu elementach niedomagają, to jednak jako całość urzekają widza. A mnie dawno nic tak nie urzekło jak “Deathgasm”, godny kontynuator nie do końca poważnego kina gore, prosto z Nowej Zelandii, gdzie przecież powstały takie perełki jak chociażby słynna “Martwica mózgu”.
Brodie zmuszony jest zamieszkać u ciotki i wuja. Jego nowi opiekunowie są bardzo religijni, a nasz bohater jest fanem metalu, co nie wróży porozumienia. Chłopak nie dogaduje się też ze swoim kuzynem, ale na szczęście w okolicy znajdzie bardziej przyjaznych mu kompanów, z którymi założy zespół. Gdy w ich ręce wpadną nuty metalowego hymnu, nad spokojną do tej pory okolicą zbiorą się mroczne chmury. Można powiedzieć, że ich muzyka będzie wprost demoniczna.
Film ma wszystko, co takie kino mieć powinno. Przede wszystkim doskonały klimat budowany przez muzykę, efekty specjalne i subkulturową otoczkę. Ostre brzmienia świetnie komponują się z przedstawionymi wydarzeniami i naszymi bohaterami. Typowych metali mamy tutaj dwóch, przy czym ich kreacja jest dosyć szablonowa, ale w tym przypadku jest to akurat zaleta. Efekty są krwawe i momentami brutalne. Subkulturowy sos to przede wszystkim dźwięk i bohaterowie, ale także przewijające się na ekranie miejscówki, rekwizyty czy... wyobrażenia. Tak, takie czasami się zdarzają i pozostawiają całkiem fajne wrażenie.
Wszystko przedstawione jest z przymrużeniem oka i humorem. Czasami niższych, czasami wyższych lotów, ale zazwyczaj trzymającym przyzwoity poziom. Mamy więc i głupie żarty i komiczne walki, a także śmieszne rekwizyty. Walka z demonami za pomocą dildo? Jak najbardziej. Również bohaterowie podporządkowani są komedii, bo i naszego lekko nieporadnego metala, czy dwóch jego znajomych nerdów, ciężko brać na poważnie. Reszta postaci nie ustępuje im w tej kwestii kroku.
Połączenie horroru z humorem, zawsze jest ryzykownym posunięciem bo zazwyczaj są to elementy wzajemnie się wykluczające. I faktycznie, gdyby film miał kogoś na serio przestraszyć, to to jest zły adres. “Deathgasm” jest kinem nastawionym na zabawę i radosne epatowanie efektami gore, przy czym jest to gore z przymrużeniem oka, więc i w odbiorze raczej łatwiejsze. Ale mimo wszystko bywa krwawo, więc niedzielny spacerek przez park dla widzów bardziej wrażliwych to nie będzie.
Mimo wszystko, dawno nic mi się nie podobało jak recenzowany obraz i choć we wstępie nawiązałem do legendarnej “Martwica mózgu” to chyba jasnym jest, że jest to jednak inna liga, chociaż podobna okolica. Nie zmienia to jednak faktu, że “Deathgasm” jest filmem obowiązkowym dla fanów rozrywkowego kina gore i komediowych horrorów w ogóle. Zdecydowanie warto.
Brodie zmuszony jest zamieszkać u ciotki i wuja. Jego nowi opiekunowie są bardzo religijni, a nasz bohater jest fanem metalu, co nie wróży porozumienia. Chłopak nie dogaduje się też ze swoim kuzynem, ale na szczęście w okolicy znajdzie bardziej przyjaznych mu kompanów, z którymi założy zespół. Gdy w ich ręce wpadną nuty metalowego hymnu, nad spokojną do tej pory okolicą zbiorą się mroczne chmury. Można powiedzieć, że ich muzyka będzie wprost demoniczna.
Film ma wszystko, co takie kino mieć powinno. Przede wszystkim doskonały klimat budowany przez muzykę, efekty specjalne i subkulturową otoczkę. Ostre brzmienia świetnie komponują się z przedstawionymi wydarzeniami i naszymi bohaterami. Typowych metali mamy tutaj dwóch, przy czym ich kreacja jest dosyć szablonowa, ale w tym przypadku jest to akurat zaleta. Efekty są krwawe i momentami brutalne. Subkulturowy sos to przede wszystkim dźwięk i bohaterowie, ale także przewijające się na ekranie miejscówki, rekwizyty czy... wyobrażenia. Tak, takie czasami się zdarzają i pozostawiają całkiem fajne wrażenie.
Wszystko przedstawione jest z przymrużeniem oka i humorem. Czasami niższych, czasami wyższych lotów, ale zazwyczaj trzymającym przyzwoity poziom. Mamy więc i głupie żarty i komiczne walki, a także śmieszne rekwizyty. Walka z demonami za pomocą dildo? Jak najbardziej. Również bohaterowie podporządkowani są komedii, bo i naszego lekko nieporadnego metala, czy dwóch jego znajomych nerdów, ciężko brać na poważnie. Reszta postaci nie ustępuje im w tej kwestii kroku.
Połączenie horroru z humorem, zawsze jest ryzykownym posunięciem bo zazwyczaj są to elementy wzajemnie się wykluczające. I faktycznie, gdyby film miał kogoś na serio przestraszyć, to to jest zły adres. “Deathgasm” jest kinem nastawionym na zabawę i radosne epatowanie efektami gore, przy czym jest to gore z przymrużeniem oka, więc i w odbiorze raczej łatwiejsze. Ale mimo wszystko bywa krwawo, więc niedzielny spacerek przez park dla widzów bardziej wrażliwych to nie będzie.
Mimo wszystko, dawno nic mi się nie podobało jak recenzowany obraz i choć we wstępie nawiązałem do legendarnej “Martwica mózgu” to chyba jasnym jest, że jest to jednak inna liga, chociaż podobna okolica. Nie zmienia to jednak faktu, że “Deathgasm” jest filmem obowiązkowym dla fanów rozrywkowego kina gore i komediowych horrorów w ogóle. Zdecydowanie warto.