Sierota
Tytuł oryginalny: Orphan
Reżyseria: Jaume Collet-Serra
Obsada: Vera Farmiga , Peter Sarsgaard, Isabelle Fuhrman, Jimmy Bennett, Aryana Engineer
Scenariusz: David Johnson
Kraj pochodzenia: Francja, Kanada, Niemcy, USA
Rok powstania: 2009

Colemanowie wydają się mieć szczęście. Na chleb im nie brakuje, mają dwójkę dzieci i żyją na poziomie. Niestety szczęście nie może trwać wiecznie. Takim wydarzeniem, które burzy ich spokój jest śmierć trzeciego potomka. Pustkę, jaka powstała w ich życiu po tej tragedii, chcą zapełnić adoptując sierotę. Ich wybór pada na Eshter. Dziewczynka choć nad wyraz dojrzała jak na swój wiek i lubiąca ubierać się na nieco staromodną modłę, ujmuje ich swoją inteligencją, wychowaniem i talentem. Wydaje się być idealnym wyborem.
Początek filmu jest dość mocny. Widz od razu wrzucony jest na głęboką wodę, co powoduje pewien mętlik i w końcu nie jesteśmy pewni, czy to co się stało, stało się na prawdę, czy to tylko jakieś urojenia bohaterki. Potem robi się spokojniej. Akcja płynnie przechodzi przez poszczególne fazy historii i sukcesywnie dąży do kulminacji. Coraz lepiej poznajemy bohaterów i relacje między nimi. Na światło dzienne zaczynają wychodzić różne niezbyt pochlebne fakty z przeszłości, które w odpowiednich rękach zmieniają nabierają mocy.
A główną manipulantką jest tutaj Esther. Dziewczynka bardzo skutecznie miesza w poukładanym życiu swojej nowej rodziny i szybko okazuje się, że w skórze aniołka siedzi prawdziwy diabeł. Wszelkie przeszkody likwiduje, a problemy tłamsi w zarodku. Doskonale wie, co się wokół niej dzieje i na wszystko reaguje w charakterystyczny dla siebie sposób. Nie da się ukryć, że to dziecko ma głęboko ukryte tajemnice.
“Sierota” jest filmem opartym na znanym schemacie. Weźmy, nie przymierzając takiego “Synalka”. Tam też, dziecko potrafiło dość mocno namieszać w życiu rodzinnym, choć może nie tak dosadnie. Esther jest brutalniejsza i bardziej dosłowna. Poza tym jej cel jest zdecydowanie inny. Ale i tutaj znajdziemy kilka motywów, które widzieliśmy już w innych filmach, opowiadających podobną historię. Nastawienie członków rodziny przeciwko sobie, czy wyraźne przeciągnięcie jednego z rodziców na swoją stronę to tylko najbardziej ograne schematy. Na szczęście film wnosi też kilka scen od siebie, które nadają mu charakterystycznego sznytu, co możemy zawdzięczać głównie postaci Esther.
Od strony technicznej jest poprawnie. Aktorzy grają przekonująco, a fabuła rozwija się dość szybko i interesująco. Nie ma zbytnich dłużyzn, a i liczba fabularnych głupot nie przytłacza. Obraz utrzymany jest w dość ciemnych barwach, ale gatunek jak i panująca zima w pełni to usprawiedliwia.
Omawiany film na pewno warto obejrzeć. Mimo mało oryginalnego tematu, znalzło się tutaj kilka elementów, które na długo zostają w pamięci. Choćby motyw z obrazami bohaterki i całkiem zaskakujące zakończenie. Oczywiście nie jest to horror, taki jaki wynikałby z definicji gatunku, ale grozy na pewno tu nie brakuje.
Początek filmu jest dość mocny. Widz od razu wrzucony jest na głęboką wodę, co powoduje pewien mętlik i w końcu nie jesteśmy pewni, czy to co się stało, stało się na prawdę, czy to tylko jakieś urojenia bohaterki. Potem robi się spokojniej. Akcja płynnie przechodzi przez poszczególne fazy historii i sukcesywnie dąży do kulminacji. Coraz lepiej poznajemy bohaterów i relacje między nimi. Na światło dzienne zaczynają wychodzić różne niezbyt pochlebne fakty z przeszłości, które w odpowiednich rękach zmieniają nabierają mocy.
A główną manipulantką jest tutaj Esther. Dziewczynka bardzo skutecznie miesza w poukładanym życiu swojej nowej rodziny i szybko okazuje się, że w skórze aniołka siedzi prawdziwy diabeł. Wszelkie przeszkody likwiduje, a problemy tłamsi w zarodku. Doskonale wie, co się wokół niej dzieje i na wszystko reaguje w charakterystyczny dla siebie sposób. Nie da się ukryć, że to dziecko ma głęboko ukryte tajemnice.
“Sierota” jest filmem opartym na znanym schemacie. Weźmy, nie przymierzając takiego “Synalka”. Tam też, dziecko potrafiło dość mocno namieszać w życiu rodzinnym, choć może nie tak dosadnie. Esther jest brutalniejsza i bardziej dosłowna. Poza tym jej cel jest zdecydowanie inny. Ale i tutaj znajdziemy kilka motywów, które widzieliśmy już w innych filmach, opowiadających podobną historię. Nastawienie członków rodziny przeciwko sobie, czy wyraźne przeciągnięcie jednego z rodziców na swoją stronę to tylko najbardziej ograne schematy. Na szczęście film wnosi też kilka scen od siebie, które nadają mu charakterystycznego sznytu, co możemy zawdzięczać głównie postaci Esther.
Od strony technicznej jest poprawnie. Aktorzy grają przekonująco, a fabuła rozwija się dość szybko i interesująco. Nie ma zbytnich dłużyzn, a i liczba fabularnych głupot nie przytłacza. Obraz utrzymany jest w dość ciemnych barwach, ale gatunek jak i panująca zima w pełni to usprawiedliwia.
Omawiany film na pewno warto obejrzeć. Mimo mało oryginalnego tematu, znalzło się tutaj kilka elementów, które na długo zostają w pamięci. Choćby motyw z obrazami bohaterki i całkiem zaskakujące zakończenie. Oczywiście nie jest to horror, taki jaki wynikałby z definicji gatunku, ale grozy na pewno tu nie brakuje.