183 metry strachu
Tytuł oryginalny: The Shallows
Reżyseria: Jaume Collet-Serra
Obsada: Blake Lively, Óscar Jaenada, Sedona Legge, Angelo Lozano Corzo, Jose Manuel Trujillo Salas
Scenariusz: Anthony Jaswinski
Kraj pochodzenia: USA
Rok powstania: 2016

Film o rekinie.
Ciekawe ilu czytelnikom przyjdą teraz do głowy “Szczęki”, a ilu coś pokroju “Rekinado” czy inny “Dwugłowy rekin atakuje”. Albo jeszcze inny, że tak napiszę, ambitny przedstawiciel tego typu kina. A trzeba przyznać, że ostatnimi czasy jest z czego wybierać. Jeśli jednak tęsknicie za przyzwoitym przedstawicielem animal attack, to “183 metry strachu” wydaje się dobrym kierunkiem.
Odludna plaża, której położenie znają tylko nieliczni. Słońce, piasek i szum wody. Deska surfingowa i niezłe fale. Spokój i brak tłumów. Miejsce idealne. Albo prawie idealne, bo jak się okazuje, w pobliżu dryfuje martwy wieloryb, który staje się świetnym bufetem dla całkiem sporego rekina. I samotna surferka, która nieświadomie wkracza na teren jego żerowania. Gdy zda sobie sprawę ze swojego błędu, będzie już za późno. Ale przeżyje. Ranna znajdzie tymczasowe schronienie na odsłoniętej przez odpływ skale. Niestety, to tylko początek czekającego ją koszmaru.
Pierwsze, czym dosłownie urzeka ten film to zdjęcia. Brawa dla odpowiadającego za nie Flavio Martíneza Labiano, bo efekt jego pracy jest fenomenalny. O ile ładne ujęcia plaży będzie pewnie w stanie wykonać przyzwoity rzemieślnik, tak to, co widzimy tutaj na ekranie, zapiera dech. Kadrowanie, dynamiczne wejścia pod wodę czy wynurzenie się z niej, ujęcia surferów, czy ataki rekina… poezja. Naprawdę jest czym oko nacieszyć. Zresztą i okolicy w jakiej osadzona jest akcja, uroku nie brakuje. Nie można też pominąć Blake Lively, która gra tutaj główną rolę, a oko kamery nie boi się ukazywać jej atutów. A, no i ujęcia samego rekina prezentują się godnie.
Jak już przy rekinie jesteśmy. Nie ma go na ekranie zbyt dużo, ale jego obecność cały czas jest wyczuwalna, a co za tym idzie, odczuwane jest cały czas przyjemne napięcie. Ryba jest agresywna i jak atakuje to widać, że wkłada w to całe serce.
Czyli mamy fantastyczne zdjęcia, nieźle wykonanego rekina i fajnie wygenerowane napięcie. Są momenty pełne akcji i chwile wytchnienia. Główna aktorka doskonale wywiązuje się z powierzonej jej roli, a postaci mniej istotne dla fabuły w większości przypadków dają radę. Kilka efektów gore też się znajdzie, więc i fani nieco mocniejszych widoków nie powinni być zawiedzeni. O ile nie liczą oczywiście na krwawą łaźnię bo do tej daleko.
Właściwie jedynym elementem, do którego mógłbym się przyczepić jest muzyka. I to nawet nie dlatego, że jest zła, a dlatego, że jest trochę zbyt nijaka. Brakuje mi tutaj jakiegoś motywu przewodniego. Pamiętacie ten ze “Szczęk”? Tutaj nic takiego nie ma.
“183 metry strachu” to film, po który warto sięgnąć. Szczególnie jeśli jesteście zmęczeni urokliwymi tworami z takich wytwórni jak SyFy czy inne Asylum. Tutaj dostaniecie klasyczny wręcz film o rekinie, który zachwyca zdjęciami i bardzo dobrze się ogląda. Czy trzeba czegoś więcej?
Ciekawe ilu czytelnikom przyjdą teraz do głowy “Szczęki”, a ilu coś pokroju “Rekinado” czy inny “Dwugłowy rekin atakuje”. Albo jeszcze inny, że tak napiszę, ambitny przedstawiciel tego typu kina. A trzeba przyznać, że ostatnimi czasy jest z czego wybierać. Jeśli jednak tęsknicie za przyzwoitym przedstawicielem animal attack, to “183 metry strachu” wydaje się dobrym kierunkiem.
Odludna plaża, której położenie znają tylko nieliczni. Słońce, piasek i szum wody. Deska surfingowa i niezłe fale. Spokój i brak tłumów. Miejsce idealne. Albo prawie idealne, bo jak się okazuje, w pobliżu dryfuje martwy wieloryb, który staje się świetnym bufetem dla całkiem sporego rekina. I samotna surferka, która nieświadomie wkracza na teren jego żerowania. Gdy zda sobie sprawę ze swojego błędu, będzie już za późno. Ale przeżyje. Ranna znajdzie tymczasowe schronienie na odsłoniętej przez odpływ skale. Niestety, to tylko początek czekającego ją koszmaru.
Pierwsze, czym dosłownie urzeka ten film to zdjęcia. Brawa dla odpowiadającego za nie Flavio Martíneza Labiano, bo efekt jego pracy jest fenomenalny. O ile ładne ujęcia plaży będzie pewnie w stanie wykonać przyzwoity rzemieślnik, tak to, co widzimy tutaj na ekranie, zapiera dech. Kadrowanie, dynamiczne wejścia pod wodę czy wynurzenie się z niej, ujęcia surferów, czy ataki rekina… poezja. Naprawdę jest czym oko nacieszyć. Zresztą i okolicy w jakiej osadzona jest akcja, uroku nie brakuje. Nie można też pominąć Blake Lively, która gra tutaj główną rolę, a oko kamery nie boi się ukazywać jej atutów. A, no i ujęcia samego rekina prezentują się godnie.
Jak już przy rekinie jesteśmy. Nie ma go na ekranie zbyt dużo, ale jego obecność cały czas jest wyczuwalna, a co za tym idzie, odczuwane jest cały czas przyjemne napięcie. Ryba jest agresywna i jak atakuje to widać, że wkłada w to całe serce.
Czyli mamy fantastyczne zdjęcia, nieźle wykonanego rekina i fajnie wygenerowane napięcie. Są momenty pełne akcji i chwile wytchnienia. Główna aktorka doskonale wywiązuje się z powierzonej jej roli, a postaci mniej istotne dla fabuły w większości przypadków dają radę. Kilka efektów gore też się znajdzie, więc i fani nieco mocniejszych widoków nie powinni być zawiedzeni. O ile nie liczą oczywiście na krwawą łaźnię bo do tej daleko.
Właściwie jedynym elementem, do którego mógłbym się przyczepić jest muzyka. I to nawet nie dlatego, że jest zła, a dlatego, że jest trochę zbyt nijaka. Brakuje mi tutaj jakiegoś motywu przewodniego. Pamiętacie ten ze “Szczęk”? Tutaj nic takiego nie ma.
“183 metry strachu” to film, po który warto sięgnąć. Szczególnie jeśli jesteście zmęczeni urokliwymi tworami z takich wytwórni jak SyFy czy inne Asylum. Tutaj dostaniecie klasyczny wręcz film o rekinie, który zachwyca zdjęciami i bardzo dobrze się ogląda. Czy trzeba czegoś więcej?