Atak tyrolskich zombie
Tytuł oryginalny: Attack of the Lederhosen Zombies
Reżyseria: Dominik Hartl
Obsada: Laurie Calvert, Gabriela Marcinková, Margarete Tiesel, Kari Rakkola
Scenariusz: Armin Prediger
Kraj pochodzenia: Austria
Rok powstania: 2016

Tyrolska masakra deską snowboardową. Tylko mi nie mówcie, że to hasło nie ma swojego uroku. Cztery słowa, które dość jasno określają jakim filmem jest “Atak tyrolskich zombie”. Jest Tyrol (albo jakieś jego okolice). Jest masakra. I są deski snowboardowe. Nikt tu nie kłamie. Dodatkowo jest jeszcze parę innych rzeczy. Profesjonalny, ale nie do końca poważny snowboarder podczas kręcenia filmu pozwala sobie na pewien żart. W efekcie wraz ze swoim kolegą i dziewczyną zostaje pozostawiony na stoku. Zjazd na dół na desce grozi zamarznięciem, a żadnego transportu spodziewać się już nie mogą. Chcąc nie chcąc, zostaje im przenocować w pobliskiej gospodzie, w którym trwa impreza bo tak się składa, że jest to najdłuższa noc w roku. I wszystko byłoby pewnie pięknie, gdyby nie miejscowy przedsiębiorca, który eksperymentuje z naśnieżaniem stoku i tajemniczymi chemikaliami. Wkrótce nasi bohaterowie będą musieli stanąć oko w oko z zombie i rozpocząć walkę o przetrwanie. Jedno trzeba powiedzieć jasno. “Atak tyrolskich zombie” to nie jest film zrobiony na poważnie, a co za tym idzie, próżno szukać tutaj jakiejś wyszukanej grozy, misternego budowania napięcia i głębszego sensu. Sporo jest za to mniej lub bardziej wyszukanych żartów, zombie i soczystej masakry. Jeśli nie interesują was komediowe horrory, to zdecydowanie nie macie czego tutaj szukać. Recenzowany obraz jest przedstawicielem humorystycznej gałęzi grozy i to tej mniej subtelnej, co nie jest oczywiście wadą. W końcu takie kino też ma swoich zwolenników. Zacznijmy od warstwy horrorowej. Zombie przedstawione są w tym filmie klasycznie, jako powolne, szwędające się bez celu żywe trupy. Skoro mamy zombie, to nie mogło zabraknąć gore. Krew leje się często i gęsto, kończyny latają na wszystkie strony, a wnętrzności wypływają z rozerwanych brzuchów niekończącą się falą. No może z tym ostatnim porównaniem nieco przesadziłem, ale flaków nikomu nie powinno zabraknąć. Cieszy fakt, że wszelkie efekty rozpruć, dekapitacji, rozczłonkowań itp. itd. wykonane są z należytymm rozmachem i wyglądają godnie. Żeby nie powiedzieć, że cieszą oko. Sposobów ukatrupienia szwędaczy jest bez liku, a jedne bardziej widowiskowe od innych. Przy okazji deska snowboardowa okazuje się nadzwyczaj efektywnym jak i efektownym narzędziem mordu. Trzeba twórcom przyznać, że pomysłów im nie brakowało, choć seans wymaga sporego przymrużenia oka. Ciała żywych trupów są wyjątkowo miękkie, a niektóre akcje są tak przegięte, że aż strach na nie patrzeć. Ale taką mamy tutaj konwencję, więc albo to akceptujemy, albo seans będzie męczarnią. Rozczarowuje za to charakteryzacja zombie. Ja wiem, że wszystko dzieje się szybko, a do tego na dworze jest mróz, więc ich ciała nie miały ani czasu ani warunków żeby się rozłożyć, ale ich wygląd jednak mógłby być lepszy. Co do humoru, to kilka żartów się udało, a kilka nie. Generalnie jest się z czego pośmiać, choć jest także kilka momentów, w których czuć pewne zażenowanie. Czasami wiedziałem, co twórcy chcieli osiągnąć, ale czułem, że im to nie wyszło. Tańczące zombie? Nie kupuję tego. Kilka akcji jest zdecydowanie przegiętych, a silenie się na humor, zabija grozę. No właśnie. “Atak tyrolskich zombie” jest przykładem filmu, w którym warstwa humoru pochłania warstwę horroru. Na szczęście pozostaje jeszcze cieszące oko gore. Technicznie jest nieźle. Aktorzy mają swoje wzloty i upadki i choć ich gra daleka jest od ideału, da się ją przełknąć. Jest kilka niezłych kadrów, parę ładnych widoków, a fabuła choć prosta, z czasem zyskuje rumieńców. Choć może nie tyle fabuła, co bardziej wydarzenia przedstawione na ekranie. Efekty specjalne potrafią cieszyć. Czy warto po “Atak tyrolskich zombie” sięgnąć? Jeśli podobały Ci się takie filmy jak “Wysyp żywych trupów” czy “Zombie SS”, to myślę że możesz spróbować. Jest to film półkę niżej niż wspomniane tytuły, ale ja w sumie bawiłem się dobrze i kilka widoków na pewno zapamiętam na dłużej. Strachu nie ma tu ani odrobinę, za to fani krwawych widoków nacieszą oko.