Ulice strachu
Tytuł oryginalny: Urban Legend
Reżyseria: Jamie Blanks
Obsada: Jared Leto, Joshua Jackson, Tara Reid, Rebecca Gayheart,Alicia Witt
Scenariusz: Silvio Horta
Kraj pochodzenia: USA, Francja
Rok powstania: 1998

Każdy z nas zna jakąś miejską legendę. Moich rodziców przestrzegano przed czarną wołgą, mnie przed czarnym BMW, a znajomy znajomego zmarł po zjedzeniu czarnej kulki. Takiej gumy do żucia, które były, nie wiem może nadal są, w różnych kolorach. Nigdy nie przydarza się to komuś kogo znamy, ale dzieje się w naszym mieście lub komuś, kogo zna ktoś kogo my znamy. Niektóre miejskie legendy dostają swoje własne filmy, a kilka innych zebranych jest w jednej produkcji. Takiej jak “Ulice strachu”, młodzieżowym slasherze z drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych.
Uczniowie pewnego uniwerku zaczynają ginąć. Jedna z bohaterek nie przyznaje się, że zna pierwszą ofiarę, a wkrótce odkrywa, że morderstwa odwzorowują miejskie legendy. Sam uniwersytet też ma pewną mroczną tajemnicę z przeszłości, która skrupulatnie jest ukrywana. Czy te wydarzenia się ze sobą łączą? Kto zginie następny? I wreszcie, kto jest mordercą?
Młodzieżowy slasher jak wiele innych? Poniekąd tak, ale pewnych schematów nie da się tutaj uniknąć. Czasami nawet nie wolno, bo widzowie oczekują konkretnych zagrań. “Ulice strachu” nie starają się odkrywać koła na nowo i dostarczają to, czego od tego typu filmów się oczekuje. Grupkę nastolatków, zamaskowanego mordercę i kilka ciekawych scen mordów.
Przy okazji całkiem nieźle wplatają w to miejskie legendy. Wiele z nich z pewnością znacie, ale całkiem fajnie są one ze sobą połączone, a i do samego ich odwzorowania nie można się przyczepić. Zresztą same te historie otrzymują dodatkowy wymiar, gdyż jeden z wykładowców (w tej roli niezastąpiony Robert Englund) mocno do nich nawiązuje podczas swoich zajęć, co stanowi dodatkowy smaczek filmu. Sprawia, że motyw przewodni nabiera dodatkowego charakteru, a cała produkcja wyraźnego sznytu, który nieco wyróżnia ją spośród konkurencji.
Ale w slasherze ważny jest też morderca. Tutaj jest nim postać w zimowej kurtce z puchowym kapturem na głowie i czymś, co wydaje się być kominiarką, by nie było widać twarzy. Swoją drogą, takie okrycie wydaje się być na uniwerku i w jego okolicach nadzwyczaj popularne. Ale wróćmy do mordercy. Ten czasem zabija szybko, a czasem musi się trochę namęczyć by odwzorować sytuacją znaną z konkretnej miejskiej legendy. Czasem jest efektownie, choć nie koniecznie brutalnie.
Ofiary naszego zakapturzonego oprawcy, są raczej typowe. Tak samo jak bohaterowie. Jest pewny siebie dziennikarz, luzacka laska, nieco sztywna laska, kawalarz i spoko koleś. Generalne wszyscy wcześniej czy później trafią na mordercę lub efekt jego działalności. Standard. Taki sam jak sposób prowadzenia akcji, schematy, tempo i jakość wykonania.
Gorzej z samą fabułą. Początkowo jest całkiem nieźle, ale im dalej w las, tym więcej baboków wychodzi na wierzch. Pewne wydarzenia się nie kleją, inne są mocno naciągane. Nie brakuje też wątków, które się pojawiają, a potem ani nikt do nich nie wraca, ani nie są w żaden sposób kontynuowane lub zwyczajnie nie odgrywają żadnej istotnej roli. Sam finał tak nie trzyma się wcześniejszych wydarzeń, że mógłby pochodzić z innego filmu. A szkoda, bo pominąwszy nielogiczności, wypada nawet nie najgorzej.
Tak jak nie najgorzej wypadają “Ulice strachu”. Jest to obraz, który ma swoje bolączki ale ogólnie, jako całokształt stanowi przyzwoity młodzieżowy slasher, na który ktoś nawet miał pomysł, ale chyba nie do końca go przemyślał. Nie jest to ta sama półka co “Krzyk” czy “Koszmar minionego lata”, ale jak już się trafi, to można dać mu szansę.