Polaroid
Tytuł oryginalny: Polaroid
Reżyseria: Lars Klevberg
Obsada: Kathryn Prescott, Tyler Young, Samantha Logan, Keenan Tracey, Priscilla Quintana
Scenariusz: Blair Butler
Kraj pochodzenia: Kanada, Norwegia, USA
Rok powstania: 2019

Horror nie zawsze musi być oryginalny i doszukiwanie się w każdej produkcji powiewu świeżości, z góry skazane jest na przegraną. A jak wiadomo, najchętniej słuchamy piosenek, które już znamy. Najwyraźniej z takiego założenia wyszli też twórcy filmu “Polaroid” i zaserwowali nam historię, która niczym nie zaskakuje, ale którą wbrew pozorom oglądało mi się całkiem przyjemnie.
Ale po kolei.
Główna bohaterka otrzymuje w prezencie stary aparat fotograficzny tytułowej marki. A że fotografia jest jej pasją, szybko robi użytek z prezentu. Na wykonanej fotce pojawia się jednak dziwny, człekokształtny cień. Wkrótce ginie jej kolega (to jego uwieczniła), a zjawa pojawia się na kolejnym zdjęciu. Dziewczyna zaczyna się domyślać, że jej znajomym grozi śmiertelne niebezpieczeństwo.
“Polaroid” jest trochę jak “Oszukać przeznaczenie”. Grupka nastolatków próbuje ochronić się przed czyhającą na nich śmiercią. Wiemy kto jest zagrożony, ale fakt, że są oni wszyscy na jednym zdjęciu, nie znamy kolejności w jakiej zjawa postara się ich dopaść. No i kim jest tajemniczy morderca i dlaczego zabija.
Spokojnie. Wszystko przed końcem się wyjaśni, a samo zakończenie jest tak oczywiste, że każdy na nie wpadnie. I powiedzmy sobie to od razu, nie należy do najoryginalniejszych.
Zresztą jak cały ten film, o czym wspomniałem już we wstępie. “Polaroid” jest klasyczny do bólu. Powiela znane wszystkim schematy i w żadnym momencie nie stara się dorzucić czegoś od siebie. Grupka bohaterów jest sztampowa. Zjawa pojawia się wtedy, kiedy widz jej oczekuje, a ekran zalany mrokiem skutecznie ukrywa mankamenty jej wyglądu. Kolejne fakty wypływają dokładnie wtedy, kiedy powinny, a poszczególne zwroty akcji niczym nie zaskakują.
Jednocześnie film jest całkiem nieźle zrealizowany. Z drobnymi wyjątkami (geneza mordercy) podobało mi się to co widziałem na ekranie, a aktorzy odgrywający powierzone im role nie mają się czego wstydzić. Efekty specjalne i muzyka są przyzwoite, a sceny grozy choć zgrane jak sylwestrowe hity Maryli Rodowicz, miło się ogląda. Wiem, wiem, powinny straszyć, ale to wszystko już było.
No właśnie. Największą wadą “Polaroid” jest wtórność. Jeśli komuś to nie przeszkadza, uważam, że nie ma co skreślać filmu przed seansem. To rzemieślnicza, ale w sumie solidna robota. Nikt tu nie wymyśla niczego na nowo, ale też nikt nie obiecuje powiewu świeżości. Dla mnie te półtorej godzinki było jak posiłek, który już znam i często do niego wracam. Nie ma czym się ekscytować, ale smakowało jak zawsze.