Tragedia na przełęczy Diatłowa
Tytuł oryginalny: The Dyatlov Pass Incident
Reżyseria: Renny Harlin
Obsada: Gemma Atkinson, Holly Goss, Ryan Hawley, Matt Stokoe
Scenariusz: Vikram Weet
Kraj pochodzenia: Rosja, USA. Wielka Brytania
Rok powstania: 2013

W 1959 roku, grupa doświadczonych turystów pod przewodnictwem Igora Diatłowa wyruszyła w góry Uralu. Nikt z nich nie wrócił żywy, a odnalezione ciała i ślady obozu, przyniosły więcej pytań niż odpowiedzi. Wokół wydarzenia narosło wiele legend i teorii spiskowych i choć najbardziej prawdopodobną wersją wydarzeń jest ta z udziałem rosyjskiego wojska, nikt nigdy jej nie potwierdził. I możliwe, że nigdy nie potwierdzi. Sprawa do dziś budzi duże emocje i trzeba przyznać, że jest szalenie intrygującą tajemnicą. I to właśnie ona, jak nietrudno się domyśleć, jest tematem przewodnim horroru “Tragedia na przełęczy Diatłowa”.
Grupa studentów wyrusza na Ural by nakręcić film o tytułowym wydarzeniu. Im bardziej zbliżają się do celu, tym więcej dziwnych wydarzeń ma miejsce w ich otoczeniu. W końcu na swoje nieszczęście, odkrywają prawdę.
“Tragedia na przełęczy Diatłowa” jest obrazem z gatunku found footage, z całym jego dobrodziejstwem wad i zalet. Rozkręca się powoli, zdjęcia często ukazują zagrożenie niewyraźnie, a pod koniec akcja pędzi na złamanie karku, ignorując sens i logikę. I choć konwencja wydaje się wyeksploatowana do granic możliwości, dobry temat jest w stanie taki film pociągnąć. A ten z jakim mamy tutaj do czynienia, taki właśnie jest.
Grupa naszych bohaterów nie jest szczególnie interesująca, główna bohaterka bywa irytująca, ale mimo wszystko w film łatwo jest się wciągnąć. Pomagają niezłe zdjęcia kręcone w Rosji oraz ciekawe postaci poboczne, a sama tajemnica, którą mamy odkryć jest wystarczającym magnesem by wytrwać senny początek przed ekranem. Dodatkowo ośnieżone bezludzie buduje całkiem fajny klimat.
Jeśli chodzi o grozę, to wywoływana jest ona w standardowy dla mockumentary sposób. Wiele rzeczy dzieje się poza kadrem, a rozchwiana i rozedrgana kamera z jednej strony pomaga ukryć pewne niedoskonałości, z drugiej buduje napięcie. Taki sposób ukazania wydarzeń można lubić lub nie. “Tragedia na przełęczy Diatłowa” nikogo w tym względzie nie odmieni.
Choć fabuła ogólnie rzecz biorąc jako tako trzyma się przysłowiowej kupy, to ma też pewne luki. Scenarzysta wyraźnie miał pomysł na zakończenie, ale zostało ono zaplanowane kosztem logiki. Bohaterowie też czasem nie grzeszą inteligencją. Szczególnie wkurzał mnie moment gdy na śniegu znaleźli ślady, które jednoznacznie świadczyły, że ich źródło jest humanoidalne, ale niektórzy z nich upierali się, że wcale tak nie jest. Można by się też przyczepić do efektów specjalnych. Szczególnie pod koniec, kiedy na ekranie widzimy sporo animacji. Niestety, takie rzeczy szybko się starzeją i tutaj to widać.
Czy warto w takim razie po “Tragedię na przełęczy Diatłowa” sięgnąć? Jeśli lubisz found footage jak najbardziej. Szczególnie, że losy tytułowej wyprawy same w sobie są interesujące, a w filmie zostały ukazane z całkiem niezłym poszanowaniem źródeł. W innym wypadku cały czas pozostaje interesująca historia i ładne zdjęcia w pierwszej fazie filmu. Myślę, że warto spróbować.