Armia umarłych
Tytuł oryginalny: Army of the Dead
Reżyseria: Zack Snyder
Obsada: Dave Bautista, Ana de la Reguera, Theo Rossi, Garret Dillahunt
Scenariusz: Joby Harold, Shay Hatten, Zack Snyder
Kraj pochodzenia: USA
Rok powstania: 2021

Jakie są filmy Zacka Snydera? Efektowne. Coś jak filmy J.J. Abramsa tyle, że te są wybuchowe. Ale wróćmy do pierwszego z wymienionych panów. Zanim stał się znany jako spec od filmów superbohaterskich, popełnił nową wersję “Świtu żywych trupów”. Całkiem niezłą zresztą. Po latach zaangażował się w nową produkcję z zombiakami, a jej efektem jest “Armia umarłych”. Jak wyszło? To zależy jak do tego filmu podejdziemy.
Fabularnie mamy tu przedstawioną historię epidemii zombie, ale takiej ograniczonej do granic Las Vegas. Na miasto ma zostać zrzucona bomba atomowa, ale w jego centrum jest sejf pełen pieniędzy. Łakomy kąsek dla pewnych jegomości. W celu uszczuplenia jego zawartości zostaje zwerbowana grupa najemników, której zadaniem będzie przedrzeć się do wskazanego punktu, oczyszczenie go i powrót zanim zostanie zdetonowany ładunek nuklearny. Proste.
Oczywiście na miejscu okazuje się, że nie wszystko idzie po myśli naszych bohaterów, a zombie przedstawiają pewne zachowania, których nikt by się po nich nie spodziewał. Na domiar złego, niektórzy w ekipie naszych najemników, mają dodatkowe rozkazy.
“Armia umarłych” jest efektowna. Nie można jej tego nie przyznać. Ilość zombie na ekranie miło łechce serduszka fanów gatunku. Ich wyglądowi też nie można niczego zarzucić, a wszelkie efekty gore są soczyste i bywają spektakularne. Krew maluje ściany, a fragmenty mięsa radośnie plaskają to tu, to tam. Sceny, kiedy bohaterowie muszą przedrzeć się po cichu między hordą, bywają klimatyczne, a gdy coś się psuje i muszą stawić czoła nieumarłym w otwartej walce, są pełne adrenaliny. I ja to kupuję.
Jak już przy zombie jesteśmy, to mamy ich tu kilka rodzajów. Jedne głupie inne mądrzejsze, wykazujące pewne mechanizmy stadne. Mają też swojego przywódcę i królową. Mało tego, jest też tygrys zombie. A nawet koń. I widz albo to zaakceptuje i pozwoli wydarzeniom na ekranie po prostu się dziać, albo będzie go to uwierało przez cały seans.
Osobiście polecam potraktować “Armię umarłych” jako czystą rozrywkę. Groza wyraźnie ustępuje miejsca radosnej rozpierdusze i czystej adrenalinie. W przedstawionych wydarzeniach nie ma też szczególnie dużo logiki, a fizyka… powiedzmy, że rządzi się własnymi prawami, co widać doskonale w pewnej scenie ze śmigłowcem.
Warto jeszcze na chwilę zatrzymać się przy ekipie naszych najemników. Mam wrażenie, że nie do końca udało się twórcom stworzyć odpowiednią chemię między nimi jako całą grupą, ale wyszło to całkiem nieźle między niektórymi parami. Niektórzy aktorzy za do doskonale odnaleźli się w swoich rolach, jak choćby spec od zabezpieczeń sejfu, czy pewien gość od ochrony na doczepkę. Innym już to nie wyszło tak dobrze. Generalnie aktorsko jest nieźle, ale widać pewne wahania formy.
Słabo wypada też zakończenie. W sumie można dojść do wniosku, że cała ta akcja jest bez sensu. A właśnie, wielkiego sensu w tym wszystkim też nie ma co się dopatrywać, bo można sobie tylko popsuć seans.
I taka jest właśnie “Armia umarłych”. Mało straszna, ale buzująca adrenaliną. Jeśli spodziewałbym się horroru, czekałby mnie zawód. Podchodziłem jednak do filmu jako do typowego odmóżdżacza, który miał mi dać czystą radochę i porcję prostej rozrywki. I to jest chyba jedyne słuszne podejście. W takim kontekście film sprawdza się lepiej, ale nawet wtedy kilka momentów jest trochę przegiętych, co w momencie pojawienia się napisów końcowych pozostawia jednak pewien niesmak. Obraz na pewno jest specyficzny. Nie wszystko się udało, ale jest tu kilka momentów, które warto zobaczyć. I dla których warto po tę produkcję sięgnąć. Na własną odpowiedzialność.