Amerykański wilkołak w Paryżu
Tytuł oryginalny: An American Werewolf in Paris
Reżyseria: Anthony Waller
Obsada: Tom Everett Scott, Julie Delpy, Vince Vieluf, Phil Buckman
Scenariusz: Anthony Waller, Tom Stern
Kraj pochodzenia: Francja, Holandia, Luksemburg, Niemcy, USA, Wielka Brytania
Rok powstania: 1997

Tytuł “Amerykański wilkołak w Paryżu” jednoznacznie kojarzy się z “Amerykańskim wilkołakiem w Londynie”. Ten drugi powstał w 1981 roku, a ten pierwszy w 1997. Czyli naturalnym wydaje się być, że ten nowszy to sequel. No nie do końca. Nie mamy tu kontynuacji żadnych wątków, za to ogólnie jest ta sama koncepcja. Obcokrajowcy w pewnym kraju spotykają wilkołaki. Jedni giną szybko, drudzy będą zmagać się ze swoją drugą naturą. To tyle jeśli chodzi o podobieństwa.
W recenzowanym filmie poznajemy trójkę amerykańskich przyjaciół, którzy przyjechali zwiedzać stolicę Francji. Jak to nastolatkowie, oglądają się za pannami i winem. Nie pogardzą też dobrą imprezą, która szybko się trafia. Niestety, nikt nie wyjdzie z niej bez szwanku.
Główną osią fabuły jest wątek miłosny między jednym z bohaterów i pewną miejscową dziewczyną. Chłopak szybko się zakochuje, ale ona początkowo odpiera jego zaloty. Wyraźnie widać, że ma jakąś tajemnicę. Wkrótce Andy pozna ją zbyt dokładnie. Znaczy się tajemnicę. Chociaż dziewczynę też.
Podobnie jak w “Amerykańskim wilkołaku w Londynie”, nasi protagoniści szybko zostają zaatakowani przez wilkołaka. Nawet kilku. Ten kto zginie będzie nawiedzał bohatera pod postacią ducha. Nie będzie tego robił jednak bezinteresownie, gdyż póki żyje wilkołak, który go zabił, jego dusza nie zazna spokoju. Jak widać, ma w tym swój interes.
“Amerykański wilkołak w Paryżu” charakteryzuje się zupełnie innym klimatem niż jego poprzednik. Więcej tu elementów komediowych, które nie pozostają bez znaczenia dla odbioru filmu oraz panującej w nim atmosfery. Której wcale nie podkręca większa ilość wilkołaków. Efekty specjalne stoją na nie najgorszym poziomie. Charakteryzacja duchów jest niezła, natomiast komputerowo generowane wilczki w roku w którym powstały, były pewnie lepiej odbierane. Dziś widać ich sztuczność, ale na szczęście takich efektów nie ma jakoś bardzo dużo. Więcej chyba jest klasycznej charakteryzacji. I bardzo dobrze. Ta nie starzeje się tak szybko.
Atmosfera czasem gęstnieje, ale nie mogę powiedzieć by była szczególnie mroczna. Jest kilka scen gdzie twórcy starali się nieco przestraszyć widza, ale nie wyszło im to najlepiej. Groza chyba trochę za bardzo gryzie się tu z humorem, co jak często bywa, działa na jej niekorzyść.
Choć akcja osadzona jest w Paryżu, to w sumie gdyby nie wieża Eiffla, mogłaby się dziać gdziekolwiek indziej. Miasto nie zostało tu szczególnie wykorzystane.
Nie mówię, że “Amerykański wilkołak w Paryżu” to zły film. To taki sobie horror, ale całkiem nie najgorsza rozrywka. Trochę się postarzał. To fakt. Jednak nadal można go obejrzeć w luźny sobotni wieczór. Nie należy jednak nastawiać się na przerażające kino grozy, a czysto rozrywkowy seans. Tak będzie lepiej.