Masakra na przyjęciu
Tytuł oryginalny: Slumber party massacre
Reżyseria: Danishka Esterhazy
Obsada: Hannah Gonera, Frances Sholto-Douglas, Mila Rayne
Scenariusz: Suzanne Keilly
Kraj pochodzenia: USA, Afryka południowa
Rok powstania: 2021

Nie oglądałem klasycznych odsłon “Slumber party massacre”. Przyznaję się. Wiem, że powstały trzy części w latach osiemdziesiątych (ostatnia miała premierę w 1990 roku) i choć wiele razy tu czy tam widziałem ten tytuł, jakoś nigdy nie złożyło się tak, bym zdecydował się na seans. W sumie nawet nie wiem czemu, bo lubię slashery. Jednak zeszłoroczny remake postanowiłem zaliczyć. “Masakra na przyjęciu”, bo pod takim tytułem znajdziecie film w dostępnych w polsce serwisach streamingowych, mimo logo SyFy w napisach, okazała się całkiem nie najgorszym doświadczeniem.
Przez to, że nie oglądałem oryginału, nie jestem wstanie stwierdzić jak bardzo została zmieniona fabuła, ani ile mrugnięć okiem do widzów twórcy zaserwowali fanom. W każdym razie mamy domek na odludziu, pięć nastolatek i mordercę, który zamierza je zamordować wielkim świdrem. Dla tego ostatniego to nie nowość. Mordował już wcześniej. Niedaleko jest jeszcze drugi domek, który wynajmuje grupka nastolatków. Oni też będą musieli stawić czoła zagrożeniu.
Banał.
Niby tak, ale nie do końca. Otóż “Masakra na przyjęciu” choć na pierwszy rzut oka wydaje się prostą opowieścią o mordercy i jego ofiarach, to jednak okazuje się mieć kilka zwrotów akcji, które rzucają na film zupełnie inne światło. Nie chcę zdradzać za dużo, ale niektórzy mają tu ukryty cel i swoje plany.
Ciekawie też wygląda odwrócenie niektórych ról. To kobiety są tu płcią silniejszą. Wiecie jak to jest w klasycznym slasherze. Muszą być laski biegające bez koszulki. Tu jest odwrotnie. Balanga jest u kolesi, to oni paradują na gołe klaty, biją się na poduszki, a scena prysznicowa będzie z jednym z nich w roli głównej. Nie powiem, żeby mi się to podobało, ale jestem w stanie docenić taki zabieg. Szczególnie, że twórcy podobne chwyty (a jest ich kilka) stosują z pełną świadomością i premedytacją. Sprawia to, że “Masakra na przyjęciu” jest nieco inna, niż grono podobnych jej filmów. Zawsze to jakiś plus. Znajdzie się także kilka udanych żartów, które na szczęście nie psują całości.
Sam morderca za niczym się nie chowa. Nie ma żadnej maski, a jego aparycję widzimy od razu. No prawie, bo w pierwszych scenach z nim w roli głównej, twórcy ładnie korzystają ze światłocienia. Nie mniej, nie ma tu żadnej jego legendy. Po prostu koleś lubi zabijać, choć pod koniec dowiemy się dlaczego. Morduje głównie świdrem, ale wraz z rozwojem wydarzeń okoliczności śmierci poszczególnych bohaterów lub bohaterek będą różnorakie. Efekty gore są przeciętne, a kamera często nie pokazuje wszystkiego. Samo napięcie budowane jest tak sobie, więc ciężko o jakieś szczególne skoki adrenaliny. Nie mniej, filmowi nie można odmówić pewnego specyficznego klimatu.
Technicznie widać trochę, że budżet był pewnym ograniczeniem. Aktorstwo jest w porywach przeciętne, ale nie przeszkadza jakoś bardzo. Popisy na ekranie da się oglądać bez większego skrzywienia. Niektórym scenom brakuje trochę dynamiki. Fabułą jest jaka jest. Nie brakuje w niej luk, ale ma też kilka ciekawych punktów.
W efekcie “Masakra na przyjęciu” okazała się całkiem miłym zaskoczeniem. To nie jest jakiś super film, ale ponad przeciętność wynosi go kilka chwytów, które sprawiają, że seans jest nieco odmiennym doświadczeniem. Nie wszystkie pomysły mi się podobały, ale niektórych nie mogę ich nie docenić. Nie powiem wam jednak czy to dobry remake, bo z powodów jakie wyjaśniłem w pierwszym akapicie, zwyczajnie nie mam pojęcia. Darujcie.