Teksańska masakra piłą mechaniczną
Tytuł oryginalny: The Texas Chainsaw Massacre
Reżyseria: David Blue Garcia
Obsada: Sarah Yarkin, Elsie Fisher, Jacob Latimore, Moe Dunford, Nell Hudson
Scenariusz: Chris Thomas Devlin
Kraj pochodzenia: USA
Rok powstania: 2022

“Teksańska masakra piłą mechaniczną” choć ma taki sam tytuł jak klasyk z 1974 roku, nie jest rebootem, remakiem ani innym tworem, mającym dać nam nową wersję znanej już historii. Jest kontynuacją, która pomija wszystkie filmy, które były pomiędzy. Albo przynajmniej przymyka na nie oko i przenosi nas o prawie pięćdziesiąt lat do przodu. Czyli w sumie dzieje się obecnie. Rozumiecie o co mi chodzi?
Grupka bohaterów przybywa do wymarłego miasteczka, a w teczce ma akty własności znajdujących się w nim budynków. Plan jest prosty. Sprzedać je inwestorom, a w Hallow stworzyć nowy lepszy świat. Pech chce, że miasteczko nie do końca jest wymarłe, a śmierć pewnej staruszki budzi furię w pewnym miłośniku piły łańcuchowej.
Od razu zacznę od największej wady filmu. Fabuła jest tu szczątkowa. Jasne, w akapicie powyżej podałem powód, dla którego trafiamy do miasteczka gdzieś na zadupiu ameryki. Od czegoś trzeba zacząć. Jedna z bohaterek ma nawet jakąś tam przeszłość, bo przeżyła, choć nie bez szwanku, szkolną strzelaninę. Mamy nawet postać, którą znamy z filmu Tobiego Hoopera. Jedyną ocalałą z masakry w 1974 roku, która poświęciła życie by dorwać mordercę jej przyjaciół. No i jest jeszcze wątek staruszki z atakiem serca. Ten ostatni rozpoczyna karuzelę makabry, ale pozostałem są tylko zarysowane, a żaden z nich nie zostaje rozwinięty. Fabularnie ten film zieje pustką. I to się czuje.
Ale nikt nie sięga po “Teksańską masakrę piłą mechaniczną” dla dramatu bohaterów czy jakichś głębszych przemyśleń. Ma być słychać dźwięk silnika i plask mięsa. I tutaj zaczyna się zabawa.
Leatherface w najnowszej odsłonie cyklu się nie pierdzieli. Jest szybki, skuteczny i nie traci czasu na myślenie. Po prostu działa. Jak nie ma nic ciężkiego pod ręką, to znajdzie sobie kość promieniową policjanta. Jest okazja zmiażdżyć komuś czaszkę młotem? Szkoda nie skorzystać. Zrobić krwawą rzeźnię w autokarze pełnym influencerów. Aż chce mu się kibicować. A co najlepsze, kamera nic tu nie ukrywa. Film jest krwawy. Fani gore zdecydowanie mają na czym oko zawiesić, a i parę jelit zwiśnie tu i tam. Mięso lata wysoko, a krew leje się strumieniami. Pod tym względem nie ma do czego się przyczepić.
Bardzo dobrze prezentuje się także warstwa wizualna. Same efekty gore nie zawodzą, ale muszę też pochwalić samo kadrowanie i kompozycję. Jest tu kilka ujęć, które zwyczajnie cieszą oko. Tak samo jak nasycenie kolorami. Zwyczajnie miło się na to patrzy.
I aż szkoda, że w filmie nie ma więcej treści. Szczątkowa fabuła to jedno, ale i sami bohaterowie sprawiają wrażenie zwykłego mięsa, które jest tu tylko po to, by krwawo zginąć. Nie mamy też za dużo czasu by się z nimi zaprzyjaźnić, a co za tym idzie ciężko im też kibicować w starciu z oprawcą. Albo ja już jestem w takim wieku, że raczej kibicuję mordercy. Nie wiem.
W każdym razie, najnowsza “Teksańska masakra piłą mechaniczną” to świetny odmóżdżacz, który ładnie się prezentuje, jest krwawy i który spokojnie można obejrzeć nawet po ciężkim dniu. Nie jest to film lekki, ale ciężar wynika tu z brutalności na ekranie, a nie jakichś fabularnych zawiłości. Dlatego jeśli masz ochotę na prostą rzeźnię, to dobry kierunek. Jednak jeśli ponad krwawą masakrą wyżej stawiasz fabułę, to lepiej sięgnij po coś innego.