Przeklęty Nowy Rok
Tytuł oryginalny: Bloody New Year
Reżyseria: Norman J. Warren
Obsada: Nikki Brooks, Suzy Aitchison, Colin Heywood
Scenariusz: Frazier Pearce, Frazer Pearce
Kraj pochodzenia: Wielka Brytania
Rok powstania: 1987

Nowy Rok w lato? Dziwne, prawda? Bohaterowie “Przeklętego Nowego Roku” też byli trochę zdziwieni, ale po rozbiciu łodzi i dotarciu do z pozoru niezamieszkałej wyspy oraz odnalezieniu na niej hotelu, na pewne rzeczy można przymknąć oko. Byle znaleźć kogoś z obsługi. Tylko gdzie się wszyscy podziali?
Cóż, tego dowiemy się wraz z rozwojem fabuły. Ta ma na panujące w okolicy pustki swoje wytłumaczenie, choć na dopasowanie do siebie wszystkich elementów trzeba będzie trochę poczekać. Jednak nie oszukujmy się, szału z fabularnym twistem nie ma.
Tak samo jak z pozostałymi elementami horroru. Aktorstwo ogólnie rzecz biorąc jest w porządku, choć momentami pojawia się nieco drewna. Montaż pozostawia trochę do życzenia i mógłby być dynamiczniejszy. A na pewno dokładniejszy, bo czasami widać, że aktor czeka na znak do działania. Opowiedziana historia nie porywa. Raz, że momentami tempo mocno siada, a dwa, że jest dosyć naciągana. Już na samym początku grupka naszych bohaterów robi niezłe zamieszanie w wesołym miasteczku bez większych konsekwencji. No bo przecież przejazd samochodem przez dom strachu to normalka. Przy okazji możemy rzucić okiem na kilka sztuczek kaskaderskich, które zawsze kończą się lądowaniem w kartonach. Dobrze, że to nie “M jak miłość” bo liczba ofiar poszybowała by w górę.
Większego wrażenia nie robią też efekty specjalne, choć muszę przyznać, że przez swoją nieporadność mają swój urok. A okazji do ich użycia jest tutaj nadzwyczaj dużo. Ożywające poręcze przy schodach, stolik z obrusem spod którego wyskakuje dziwny stwór, czy żywy trup pewnego pilota. Pod tym względem nawet dzieje się, choć nie zawsze bywa strasznie. Szczególnie, że charakteryzacja często niedomaga.
Nie mogę jednak odmówić twórcom determinacji. Widać, że się starali, choć prawdopodobnie zabrakło nieco budżetu i być może umiejętności.
Za to elementem, którego na pewno nie zabrakło, są krzyki. Gdy oglądałem “Przeklęty Nowy Rok” moja żona była w pokoju obok. W jakiejś jednej czwartej filmu zapytała, czy w tym filmie jest coś poza wrzaskami? No cóż, tak, choć biorąc ten horror na słuch można odnieść przeciwne wrażenie. Ale skoro dużo krzyczą, to pewnie jest strasznie? Otóż nie do końca. Owszem są całkiem przyjemne momenty. Twórcy starają się budować klimat i atmosferę osaczenia. Raz pracą kamery i odpowiednim dźwiękiem. Innym razem rzucając przed obiektyw kamery jakiegoś potwora. Tylko efekt tych działań nie do końca oddaje ich zaangażowanie.
“Przeklęty Nowy Rok” ma na siebie całkiem fajny pomysł i kilka udanych momentów, ale efekt końcowy nie do końca satysfakcjonuje. Może ponad trzydzieści lat temu, kiedy powstawał, jego siła oddziaływania była większa, ale dziś nie robi szczególnego wrażenia. Postarzał się dosyć szpetnie. Choć fani horrorów z lat osiemdziesiątych mogą sięgnąć i nawet znajdą tu dla siebie nieco charakterystycznej atmosfery.