Poroże
Tytuł oryginalny: Antlers
Reżyseria: Scott Cooper
Obsada: Keri Russell, Jesse Plemons, Jeremy T. Thomas, Graham Greene
Scenariusz: Henry Chaisson, Nick Antosca
Kraj pochodzenia: USA, Meksyk, Kanada
Rok powstania: 2021

Mitologia rdzennych amerykanów nie jest szczególnie chętnie wykorzystywana w filmowych horrorach. W literaturze jest z tym łatwiej. W kinematografii z gatunku, który nas interesuje, sprawa wygląda nieco inaczej, a potencjał wydaje się całkiem niezły. Na szczęście czasem trafi się jakiś rodzynek. I takim obrazem jest właśnie “Poroże” i zawarty w nim motyw wendigo.
Zabita dechami dziura gdzieś w Oregonie. Kilka chałup na krzyż, parę osób rozrzuconych po okolicy i więcej laboratoriów metamfetaminy niż sklepów spożywczych. No i szkoła a w niej nauczycielka po przejściach, która zauważa problemy pewnego ucznia. Zaniedbany, zgarbiony i rysujący przerażające historie. Bohaterka postanawia lepiej przyjrzeć się jego przypadkowi, ale nie wie jeszcze, jaki koszmar czeka na końcu tej drogi.
To czym “Poroże” od razu przykuwa uwagę to zdjęcia i posępny klimat. Deszczowa jesień, błoto, ciągła mżawka, wilgoć i półmrok. Dodajcie do tego rozpadające się lokacje i ogólny brud, a dostaniemy wyraźnie depresyjne tło, które podkreśla przeszłość naszej nauczycielki oraz codzienność dzieciaka, który ma swoją tajemnicę. Jego brat przestał chodzić do szkoły, a ojca dawno nikt nie widział. Posępna atmosfera jest wyraźna, a świetne zdjęcia tylko ją podbijają. Ten brud jest bardzo plastyczny. Mrok od czasu do czasu rozświetlają pojedyncze źródła światła lub sygnały świetlne radiowozu. Zdjęcia to mocna strona tego filmu.
Nie najgorzej wypada też charakteryzacja. Jest to klasyczny film o potworze, ale tego potwora zazwyczaj nie widać w pełnej krasie. Częściej się domyślamy jak on wygląda niż faktycznie możemy to zobaczyć. Z czasem oczywiście będzie zabierał sobie więcej przestrzeni, ale faktem jest, że sposób jego ukazania nieźle współgra z atmosferą produkcji. Dobrze też wypadają miejsca gdzie zostają odnalezione jakieś zwłoki. Bo jak jest potwór to muszą być też ofiary.
Sama kreatura została wyciągnięta z wierzeń Indian i nieźle prezentuje się jako straszak, oraz swego rodzaju przestroga. Choć nie ukrywam, że twórcy nie wykorzystali jej potencjału.
To co natomiast się nie sprawdza, to tempo opowiadania tej historii. Początek jest bardzo powolny. Trochę się dłuży, ale plastyka obrazu i w sumie zawiązanie opowieści, jakoś potrafią przytrzymać przy ekranie. Z czasem film się rozkręca, ale nie ma do zaoferowania niczego szczególnego. Poza ładnymi widokami.
No i nie do końca sprawdza się jako horror. Bardziej przeraża to, że dzieciak żyje właściwie sam i nikt za bardzo się nim nie interesuje, niż latający od pewnego momentu po okolicy potwór. Ten morduje i owszem, a same sceny morderstw choć nieliczne, wyglądają całkiem przyzwoicie, to jednak nie przerażają. To nie jest film, który ogląda się z zapartym tchem. Twórcy nie do końca radzą sobie ze zbudowaniem odpowiedniego napięcia. A szkoda.
Tym samym “Poroże” okazuje się horrorem, który miał potencjał, ale jak to często bywa, nie został on odpowiednio wykorzystany. Jako straszak sprawdza się średnio, ale zdjęcia i atmosfera zasługują na uwagę i dla nich można po film sięgnąć. A i sam w sobie nie jest taki do końca zły. Ot średniak. Choć trzeba przyznać, że ładny.