Pusty człowiek
Tytuł oryginalny: The Empty Man
Reżyseria: David Prior
Obsada: James Badge Dale, Marin Ireland, Sasha Frolova, Samantha Logan
Scenariusz: David Prior
Kraj pochodzenia: USA, RPA, Wielka Brytania
Rok powstania: 2020

Też tak robiliście, że w szkole pisząc wypracowanie mieliście pomysł na pół strony, ale laliście wodę by zapełnić przynajmniej dwie? W końcu dłuższe, znaczy się lepsze, nie?. Twórcy horroru “Pusty człowiek” przybrali chyba taką samą taktykę. Pomysłu mieli na godzinę, góra półtorej, ale z jakiegoś powodu wyciągnęli z tego dwie godziny i siedemnaście minut. Niestety.
Były policjant pomaga odnaleźć sąsiadce jej zaginioną niedawno córkę. Podczas śledztwa trafia na dziwną legendę o pustym człowieku. Otóż gdy na moście znajdzie się pustą butelkę, usiądzie na jego początku i zagwiżdżę w naczynie myśląc o tytułowej istocie, ta się pojawi. Pierwszego dnia będzie ją słychać. Drugiego widać. A trzeciego czuć. Choć dłużej raczej nie pożyjecie.
A ofiar jest tu więcej.
Początek filmu jest obiecujący. Gdzieś w górach grupka przyjaciół natrafia na coś dziwnego, a jeden z nich wpada w coś na wzór szoku. Wkrótce dojdzie do tragedii, a my jako widzowie zostaniemy przeniesieni do głównej części opowieści, która jakoś tam z początkiem się łączy. Zanim jednak odkryjemy to połączenie, czeka nas trochę ziewania. Choć nie od razu.
No właśnie. O ile początek filmu jest jeszcze całkiem ciekawy, a i gdy poznamy naszego policjanta i docieramy do sedna miejskiej legendy można nawet z zaciekawieniem oglądać wydarzenia na ekranie, to im dalej tym nudniej i… coraz mniej sensownie. Jakby film był przedłużany na siłę, a początkowy pomysł musiał zostać skomplikowany, bo tak będzie ciekawiej. Otóż nie. Wcale nie jest ciekawiej, za to mniej sensownie. Póki w fabule istotnej roli nie zacznie odgrywać pewna sekta i ich filozofia myślotworów mamy całkiem przyzwoity horror. Potem jest już nudno, choć mam wrażenie, że ktoś tu poczuł w sobie ducha Lyncha. Tylko talentu zabrakło i “Pusty człowiek” to nie “Zagubiona autostrada”.
Sama idea tytułowego straszydła jest nawet nawet. Przez trzy dni nabiera ona sił by w końcu dorwać swoją ofiarę. Sceny z otwarcia, scena w saunie, czy ta na moście, gdy odkrywamy razem z bohaterem, co się właściwie pod nim kryje, są naprawdę dobre. Niosą obietnicę udanego seansu. Niestety końcówka psuje efekt.
Szczególnie, że jest rozwleczona. Mam wrażenie, że gdyby ten film był o czterdzieści minut krótszy, dzięki czemu intensywniejszy i może byłoby mniej miejsca na niepotrzebne kombinowanie, efekt końcowy byłby lepszy. Początkowa, całkiem nie najgorzej budowana groza, gdzieś się ulatnia. Rozmywa w sekciarskich dyrdymałach.
A szkoda. Szczególnie, że pierwsza połowa filmu jest całkiem mroczna i nawet ciekawa. Śledziłem wydarzenia z zainteresowaniem i byłem ciekaw co z tego wyniknie. Niestety z czasem solidna, choć może nie taka odkrywcza opowieść, zaczyna meandrować w kierunku, który nie za bardzo mnie przekonywał. Do tego rozwój wydarzeń zaczynał nudzić.
I tak, “Pusty człowiek” mógł być przyzwoitym horrorem o miejskiej legendzie, który może nie wyróżniałby się czymś wybitnym, ale też szczególnie nie drażnił. Stał się jednak nudnawym filmem, którego zakończenie zupełnie mnie nie przekonuje, za to z każdą kolejną minutą traciłem nim zainteresowanie, a powieki zamykały mi się coraz bardziej. Trochę szkoda.