Miasteczko, które bało się zmierzchu
Tytuł oryginalny: The Town That Dreaded Sundown
Reżyseria: Alfonso Gomez-Rejon
Obsada: Addison Timlin, Denis O'Hare, Joshua Leonard, Gary Cole
Scenariusz: Roberto Aguirre-Sacasa, Earl E. Smith
Kraj pochodzenia: USA
Rok powstania: 2014

Trend odświeżania starszych horrorów w ostatnich latach nieco wyhamował, choć nie można powiedzieć żeby się zatrzymał, to jeszcze parę lat temu jego natężenie było znacznie większe. Niektórzy twórcy zaserwowali nam prosty remake, inni starali się otrzeć o reboot, a jeszcze inni potrafili trochę bardziej pokombinować. Taki przypadkiem jest “Miasteczko, które bało się zmierzchu”, które jest czymś pomiędzy remakiem, a sequelem filmu z 1976 roku pod tym samym tytułem.
Fabuła obu produkcji sięga do wydarzeń z 1946 roku i miasteczka Texarkana, w którym nieznany morderca okrzyknięty Phantom Killerem, w ciągu dziesięciu tygodni zaatakował osiem osób, z których pięć zginęło.
Produkcja z 2014 roku przenosi nas do czasów współczesnych i tego samego miasteczka, w którym pamięć o wydarzeniach sprzed ponad pół wieku, nadal jest żywa do tego stopnia, że horror “The Town That Dreaded Sundown” wyświetlany jest w każde Halloween. Tym razem jednak ktoś zaczyna mordować mieszkańców, a Jamie, której udało się przetrwać pierwszy atak, postara się dotrzeć do faktów, które przegapiła policja i może uratować przyszłe ofiary.
Dlaczego to jest remake? Bo morderca odtwarza morderstwa z pierwotnego filmu, co całkiem fajnie jest wplecione w scenariusz. Stróże prawa zdają sobie z tego sprawę, a niektóre sceny widzimy najpierw w np. kinie samochodowym.
Dlaczego sequel? Bo wydarzenia są poniekąd ciągiem dalszym tamtych wydarzeń, a scenariusz nie tylko sięga do przeszłości, ale rozwija także pewne wątki o nowe wydarzenia i osoby.
Całkiem ciekawe powstaje z tego połączenie.
Sam film od początku przykuwa uwagę obrazem. Bardzo ładne ujęcia, świetnie dobrane kolory i nawet całkiem kolorowy półmrok potrafią cieszyć oko widza. Oświetlenie i kadrowanie to kawał dobrej roboty. Może poza jedną sceną, która jest okropnie oświetlona, ale patrząc na pieczołowitość tego elementu w całym filmie, jestem skłonny uwierzyć, że tak miało być. Nie wiem tylko czemu.
Nie można też przyczepić się do samego mordercy i jego działań. Phantom Killer wygląda jak wyglądać powinien. Duży gość w jeansowej kurtce i z workiem na głowie. Co tu więcej wymyślać? Szczególnie, że bazujemy na znanym już wizerunku. Zabójstwa charakteryzują się odpowiednim napięciem i nie są szczególnie ugrzecznione. Bywa krwawo, ale że tak się wyraże, wykonalnie. W sensie, że na upartego można by tak kogoś zabić. Nawet puzonem. Chyba.
Warto także zwrócić uwagę na montaż. Szczególnie w pierwszej części filmu, kiedy w sceny rozgrywające się współcześnie wplatane są kadry lub krótkie fragmenty starszego obrazu. Naprawdę ciekawie to wypada i urozmaica seans. Z czasem jednak ten element zanika i otrzymujemy już standardowy montaż, który jednak cały czas trzyma porządny poziom.
Sama fabuła potrafi wciągnąć, a aktorzy dają radę. Scenariusz serwuje widzowi kilka ciekawych twistów, podsuwa trochę fałszywych tropów, ale rozbudowuje też samą legendę mordercy.
Wreszcie to co mi szczególnie przypadło do gustu, to klimat. Jeśli lubicie slashery z drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych, a takie serie jak “Krzyk” czy “Koszmar minionego lata” mają swoje stałe miejsce w waszych horrorowych serduszkach, to “Miasteczko, które bało się zmierzchu” także może to niego trafić. Ekipie pracującej nad filmem udało się wykreować podobną atmosferę, a zakończenie to już tylko wisienka na torcie.
Choć nie będę się kłócił, jeśli ktoś powie, że naciągana. Tak. Fabuła ma tu swoje luki, a zakończenie choć całkiem sprawne można uznać, za mało prawdopodobne. A jeszcze mniej wiarygodne są wydarzenia na stacji benzynowej, gdy bohaterka z babcią postanawia wyjechać z miasteczka. Ale hej, to w końcu slasher.
I tak, “Miasteczko, które bało się zmierzchu” nie jest filmem idealnym. Ale jest horrorem sprawnie nakręconym, mającym charakterystycznego mordercę, było nie było całkiem składny scenariusz i cieszącym oko oprawą. To co widziałem na ekranie naprawdę mi się podobało, a klimat kojarzący się z latami dziewięćdziesiątymi to tylko dodatkowy plus. Moim zdaniem warto sięgnąć.