Martiwca mózgu
Tytuł oryginalny: Braindead, Dead Alive
Reżyseria: Peter Jackson
Obsada: Timothy Balme, Diana Peñalver, Elizabeth Moody, Ian Watkin, Brenda Kendall
Scenariusz: Peter JacksonFran WalshStephen Sinclair
Kraj pochodzenia: Nowa Zelandia
Rok powstania: 1992

Zanim Peter Jackson zajął się wysoko budżetowymi produkcjami takimi jak „Władca Pierścieni” czy „King Kong”, zasłynął wśród fanów horroru filmami krwawymi, ale niepozbawionymi dużej dawki humoru. Te obrazy to „Zły smak” i będąca przedmiotem tej recenzji „Martwica mózgu”.
Lionel do dobry chłopak. Trochę zdominowany przez matkę i może nieco nieporadny, ale dużo złego nie można o nim powiedzieć. Wkrótce się zakocha, choć jego rodzicielka nie będzie patrzyła na ten związek przychylnym okiem. Pewnego dnia ruszy za młodymi do zoo, by śledzić ich z ukrycia, ale w wyniku nieszczęśliwego wypadku zostanie ranna. Pogryziona przez małposzczura wróci z synem do domu, gdzie jej stan z każdą chwilą będzie się pogarszał. Nikt jeszcze nie wie, że ugryzienie tego tajemniczego zwierzęcia przemienia ludzi w zombie. Dom Lionela, wkrótce wypełni się żywymi trupami po brzegi, a jemu nie uda się tego długo utrzymać w tajemnicy.
Film od początku nie pozostawia złudzeń. Będzie dużo humoru i równie dużo krwawych efektów. To jest po prostu czarna komedia z dużą ilością gore, ale masakra narasta tutaj wraz z upływem czasu. Otóż już na początku widzimy obcinane kończyny, ale potem wszystko się uspokaja by z minuty na minutę nabierać rumieńców. Atmosfera gęstnieje a makabryczne widoki stają się coraz śmielsze by pod koniec zamienić się istną orgię flaków, krwi i latającego mięsa.
Jednak sfera komediowa sprawia, że to wszystko nie ma takiego wydźwięku, jakie miałoby, gdyby twórcy potraktowali całość poważnie. Na szczęście nie zrobili tego i wszelkie dekapitacje, oderwane kończyny, biegające wnętrzności (tak, takie też się znajdą) czy hektolitry krwi pokrywające każdy fragment podłogi zwyczajnie śmieszą. Jednak żeby być uczciwym muszę przyznać, że widzowie o słabszej tolerancji na makabrę, mogą do napisów końcowych nie dotrwać. Jest tu po prostu wszystko, co można sobie wyobrazić i całą garść rzeczy, które nigdy nie przyszły by wam do głowy. A kamera nie unika niczego i pokazuje wszystko z godną podziwu dokładnością.
Elementy humorystyczne przypadły mi do gustu. Aktorstwo dopasowuje się do klimatu i świetnie uzupełnia wydarzenia dziejące się na ekranie. Muzyka ładnie to wszystko podkreśla, a charakteryzacja otoczenia na koniec lat pięćdziesiątych wypada przekonująco.
Jeśli ktoś szuka naprawdę krwawego filmu, ale zrobionego z jajem, nie może trafić lepiej. Tylko tutaj znajdzie kopulujące zombie, z których narodzi się dziecko-zomibe, księdza znającego sztuki walki, czy nieco nietypowe zastosowanie kosiarki do trawy. Wszystko ubarwione czerwienią i makabrą na dużą skalę, przyprawioną sporą dawką dobrego humoru i szczyptą bezkompromisowości. Ten film to momentami definicja gore, ale i dobra komedia, co na pierwszy rzut oka nie mogło się udać, a jednak wyszło wyśmienicie.
Lionel do dobry chłopak. Trochę zdominowany przez matkę i może nieco nieporadny, ale dużo złego nie można o nim powiedzieć. Wkrótce się zakocha, choć jego rodzicielka nie będzie patrzyła na ten związek przychylnym okiem. Pewnego dnia ruszy za młodymi do zoo, by śledzić ich z ukrycia, ale w wyniku nieszczęśliwego wypadku zostanie ranna. Pogryziona przez małposzczura wróci z synem do domu, gdzie jej stan z każdą chwilą będzie się pogarszał. Nikt jeszcze nie wie, że ugryzienie tego tajemniczego zwierzęcia przemienia ludzi w zombie. Dom Lionela, wkrótce wypełni się żywymi trupami po brzegi, a jemu nie uda się tego długo utrzymać w tajemnicy.
Film od początku nie pozostawia złudzeń. Będzie dużo humoru i równie dużo krwawych efektów. To jest po prostu czarna komedia z dużą ilością gore, ale masakra narasta tutaj wraz z upływem czasu. Otóż już na początku widzimy obcinane kończyny, ale potem wszystko się uspokaja by z minuty na minutę nabierać rumieńców. Atmosfera gęstnieje a makabryczne widoki stają się coraz śmielsze by pod koniec zamienić się istną orgię flaków, krwi i latającego mięsa.
Jednak sfera komediowa sprawia, że to wszystko nie ma takiego wydźwięku, jakie miałoby, gdyby twórcy potraktowali całość poważnie. Na szczęście nie zrobili tego i wszelkie dekapitacje, oderwane kończyny, biegające wnętrzności (tak, takie też się znajdą) czy hektolitry krwi pokrywające każdy fragment podłogi zwyczajnie śmieszą. Jednak żeby być uczciwym muszę przyznać, że widzowie o słabszej tolerancji na makabrę, mogą do napisów końcowych nie dotrwać. Jest tu po prostu wszystko, co można sobie wyobrazić i całą garść rzeczy, które nigdy nie przyszły by wam do głowy. A kamera nie unika niczego i pokazuje wszystko z godną podziwu dokładnością.
Elementy humorystyczne przypadły mi do gustu. Aktorstwo dopasowuje się do klimatu i świetnie uzupełnia wydarzenia dziejące się na ekranie. Muzyka ładnie to wszystko podkreśla, a charakteryzacja otoczenia na koniec lat pięćdziesiątych wypada przekonująco.
Jeśli ktoś szuka naprawdę krwawego filmu, ale zrobionego z jajem, nie może trafić lepiej. Tylko tutaj znajdzie kopulujące zombie, z których narodzi się dziecko-zomibe, księdza znającego sztuki walki, czy nieco nietypowe zastosowanie kosiarki do trawy. Wszystko ubarwione czerwienią i makabrą na dużą skalę, przyprawioną sporą dawką dobrego humoru i szczyptą bezkompromisowości. Ten film to momentami definicja gore, ale i dobra komedia, co na pierwszy rzut oka nie mogło się udać, a jednak wyszło wyśmienicie.