Tormented Souls
Tytuł oryginalny: Tormented Souls
Producent: Dual Effect / Abstract Digital Works
Wydawca: pQube
Premiera na świecie: 2021
Premiera w Polsce: 2021

Za “Tormented Souls” stoi małe studio, a samą grę czasem nazywa się arcydziełem indie. Na prawdę. Widziałem w sieci takie określenie. Czy jest ono na wyrost? Czy faktycznie gra jest mesjaszem miłośników staroszkolnego survival horroru? No i czy warto zagrać?
Bohaterka dostaje tajemniczy list ze zdjęciem dwóch sióstr. Nie zastanawiając się wiele, jedzie pod załączony adres i… budzi się jakiś czas później naga w wannie… bez jednego oka. Gdzie jesteśmy? Co się tu dzieje? I jak się stąd wydostać?
Dużo pytań jak na dwa akapity.
Od razu napiszę, że w grze widzimy dwie wyraźne inspiracje. Pierwsza i od razu rzucająca się w oczy to “Resident Evil”. Z okresu przed czwórką. Kamera zawsze jest predefiniowana, więc jej ustawienia nie zmienimy. Czasem nie widzimy wroga i trzeba strzelać na ślepo. Jak celujemy to nie możemy się przemieszczać, co najwyżej możemy odskoczyć do tyłu. Stan gry zapiszemy tylko w wybranych miejscach i to pod warunkiem, że dysponujemy wolną szpulą do magnetofonu. Druga duża inspiracja, choć ta nie jest już tak wyraźna, to “Silent Hill”. Otóż podobnie jak w cyklu Konami, także tutaj mamy drugą rzeczywistość. Czasem przez lustro możemy się do niej przedostać by rozwiązać jakąś zagadkę. Wtedy znane nam pomieszczenia wyglądają zupełnie inaczej.
Sama walka jest trochę toporna, co zresztą dobrze wpisuje się w starą szkołę. Rodzajów przeciwników nie ma zbyt wielu, a wśród nich znajdzie się i taki, którego nie zabijemy. Choć spotkamy go w losowych pomieszczeniach, nie będzie nas jednak gonił gdy uciekniemy za drzwi. Sami przeciwnicy wyglądają przyzwoicie, a my mamy możliwość podjęcia z nimi walki lub spróbować ich wyminąć i uciec do następnego pomieszczenia. Amunicja to towar deficytowy, więc czasem nie ma innego wyjścia. Warto też dokładnie przeszukiwać pomieszczenia. Znajdziemy w nich różne fabularne przedmioty, wspomnianą amunicję oraz notatki, które poza wątkami historii zawierają czasami pomocne informacje do rozwiązania zagadek.
Jak już przy zagadkach jesteśmy. Te trzymają fajny poziom. Czasem musimy coś zrobić w odpowiednim rytmie. Innym razem złamać szyfr. A niekiedy przenieść się w czasie, by wykonać jakąś akcję, która przyniesie efekt w teraźniejszości. To ostatnie wykonamy za pomocą odtwarzacza i znalezionych kaset VHS. Generalnie jest co robić i nie raz będziemy się cofać po własnych krokach, bo akurat znaleźliśmy klucz otwierający minięte wcześniej pomieszczenie. Pod tym względem jest dobrze.
Sam klimat też nie jest najgorszy. Dużo mroku, który rozświetlimy sobie zapalniczką. Acha, nasza bohaterka nie może długo przebywać w mroku, bo inaczej ten ją pochłonie. Oczywiście wraz z rozwojem fabuły włączymy generator prądu, który nieco rozświetli nam otoczenie, a nawet zdobędziemy latarkę, przez co ciemność stanie się mniej dokuczliwa. W pełni trójwymiarowe lokacje są pełne szczegółów, a klimatyczne cienie jakie rzucają w nich elementy wystroju przynoszą na myśl remake pierwszego residenta z czasów GameCube. Kto grał, wie co mam na myśli. Atmosfera bywa bardzo przyjemna.
Choć nad grą pracował nieduży zespół z ograniczonym budżetem, to nawet szczególnie tego nie widać. Pomaga im w tym staroszkolność całości, która ładnie ukrywa braki i niedoróbki. Fajnie.
Ale czy na pewno?
Myślę, że miłośnicy starych residentów odnajdą się w “Tormented Souls” jakby byli u siebie. Przypływ nostalgii gwarantowany. Problem mogą mieć gracze, którzy nie pamiętają tamtych czasów. Nie da się ukryć, że wiele mechanik w grze jest z dzisiejszego punktu widzenia, archaiczna. Co możesz przeszkadzać, uwierać i doskwierać współczesnemu odbiorcy. Fabuła też nie porywa, co dodatkowo może trochę zniechęcić. Warto jednak dać grze szansę. Mi się podobało, ale ja wychowałem się na Pegasusie i pierwszym PlayStation. Momentami ponownie czułem się jak dziecko, więc ocenę całości może mi trochę przysłonić pani nostalgia. Jednak i tak uważam, że warto zagrać.