Zimowe nawiedzenie
Tytuł oryginalny: A Winter Haunting
Autor: Dan Simmons
Wydawca: Zysk i S-ka 2019
Rok powstania: 2002

Uwielbiam historie dziejące się zimą lub w zimowym otoczeniu, a Dan Simmons pokazał, że takie historie pisać potrafi. Choćby “Terror”, który czytałem wcześniej i mocno przypadł mi do gustu. Oczywiście był tam trochę inny ciężar i okoliczności opowieści mocno się różniły, ale śnieg, mróz i lód się zgadzały. Dlatego ostrzyłem sobie zęby na “Zimowe nawiedzenie”, które jawiło się bardziej jako klasyczny horror, choć rozgrywający się w otoczeniu znanym z “Letniej nocy” tego samego autora, której od razu się przyznam, nie miałem okazji przeczytać. Nie mniej nie wydaje mi się, by znajomość tamtej książki była konieczna do czerpania przyjemności z lektury recenzowanej pozycji. Pewnie są jakieś odniesienia, ale nie odczułem by były one istotne dla zrozumienia i czerpania zabawy z tej opowieści. Choć sama opowieść wypada przeciętnie.
Ale po kolei.
Dale Stewart, profesor literatury, po nieudanej próbie samobójczej udaje się samotnie do miejscowości, w której się wychował, gdzie zamierza napisać książkę mocno osadzoną w swoich młodzieńczych latach. Na miejscu wynajmuje dom, w którym niegdyś mieszkał jego tragicznie zmarły przyjaciel i rozpoczyna pracę nad powieścią. Przy okazji natrafia na kilka znajomych twarzy i kilka nieznanych, które nie zawsze patrzą na niego przychylnym okiem. I na pewne zjawiska, które mogą zmrozić krew w żyłach.
Czego tu nie ma? Zaplombowane piętro domu, na które nie wchodził nikt od dziesięcioleci, zimne podmuchy, niepokojące skrobania, piekielne ogary, duchy, agresywni neonaziści, nawiedzony komputer, próby samobójcze, przesunięcia w czasie, rdzenne amerykańskie cmentarze i egipska mitologia. Sporo składników jak na jedną, przeciętnych rozmiarów powieść. Może nawet zbyt dużo bo wymieszanie ich wszystkich razem, daje w efekcie trochę bezpłciowy koktajl.
Przede wszystkim pierwsze dwieście pięćdziesiąt stron trapi nuda. Opowieść się wlecze. Niby coś się dzieje i ma się wrażenie, że zaraz fabuła nabierze rumieńców, ale nic takiego nie następuje. Jedne wątki się pojawią, inne zostają zawieszone, a trafi się też taki, który wywoła nawet zaciekawienie, ale w sumie nic z niego nie wyniknie. Jest nierówno, a duch, który zdaje się porozumieć z bohaterem przez komputer, zdecydowanie jest przeintelektualizowany. I to nie w takim sensie, że ja go nie zrozumiałem, bo autor wszystko nam wykłada na tacy. Po prostu jest irytujący. I choć początkowo wydawało mi się, że może być to fajny motyw, to im dalej zagłębiałem się w lekturę, tym bardziej wydawał mi się denerwujący. Zresztą zachowanie głównego bohatera też momentami pozostawia wiele do życzenia. Pozostałe sto stron rozegrane jest już żwawiej. Wreszcie zaczyna się coś dziać i zmierzać do efektownego finału. Tutaj jedne wątki się splatają, a inne nabierają nowego wyrazu. Jest ciekawiej, ale nadal całość wydaje się rwana, a niektóre rozwiązania wydają się mało wiarygodne.
Ale “Zimowe nawiedzenie” to nie jest zła książka. Ma niezłe momenty i jako całość przedstawia nawet ciekawą historię, choć w natłoku bohaterów i elementów składowych, zaskakująco dużo jest tutaj nudy. Wszystkiego jest chyba za dużo przez co wiele motywów pozostaje niewykorzystanych. Choćby nawiązania do dzieciństwa bohatera, które wydaje się, że odegrają tutaj istotną rolę, tymczasem zdają się być wtrącone dla samego bycia i niewiele z niego wynika.
Ale zima ukazana jest przyzwoicie.
Nie ukrywam, że spodziewałem się więcej. Trudno jest się przyczepić do warsztatu autora, ale być może przez natłok pomysłów ich połączenie nie wypaliło. Czyta się przyzwoicie. Czasami nawet z ciekawością, ale cały czas czułem niedosyt, który pozostał ze mną po przewróceniu ostatniej strony. I to niech będzie podsumowanie tej recenzji.