Ring Shout
Tytuł oryginalny: Ring Shout
Autor: P. Djèlí Clark
Wydawca: Mag 2022
Rok powstania: 2020

Jak opowiedzieć o ucisku afroamerykańskiej społeczności na początku dwudziestego wieku, żeby jakoś się wyróżnić i nie wpaść w wielokrotnie wałkowane tory? Pożenić temat z horrorem i fantastyką. Zaserwować wybuchową galerię ciekawych postaci, jeszcze ciekawszych maszkar, a pozostałe przestrzenie wypełnić akcją. I tak oto dostajemy “Ring Shout”, nowelkę może niedługą, ale całkiem efektowną.
Główna bohaterka wraz z dwiema przyjaciółkami poluje na kukluxy. Potwory, które nie do końca wiadomo skąd pochodzą, ale zdecydowanie godne są wyeliminowania. A ich ilość rośnie. Potrafią się rozprzestrzeniać oraz siać nienawiść do czarnych. Wkrótce dowiemy się jaki mają plan, a jego spełnienie może zakończyć znany nam świat.
Akcja w książeczce mknie momentami na złamanie karku. Są strzelaniny, walka bronią białą, pożary i istoty z innego wymiaru. Nie sposób się tu nudzić, choć trafiają się też spokojniejsze momenty, w których możemy poznać lepiej bohaterów. Zanurzyć się w świat fantazji, magii i wielowymiarowej rzeczywistości. A istoty zamieszkujące poszczególne poziomy to całkiem niezła galeria. Od prostych napędzanych czystą nienawiścią po takie, które uważają się za smakoszy. Wyobraźnia czytelnika nie będzie się tu nudziła.
Ze względu na tematykę, nie brakuje tu też miejsca na przekazanie bardziej uniwersalnych wartości, choć mam wrażenie, że giną one trochę pod warstwą akcji. Nie mają dla siebie tyle miejsca ile mogłyby mieć, ale może to niekoniecznie wada. Są wyraźnie zaakcentowane, a ich rozwleczenie mogłoby przełożyć się na ich niekorzyść.
Jak już wspomniałem, galeria potworów jest całkiem miła dla horrorowego serduszka, a i ich opisy nieźle oddają ich charakter. Gość w pełnik składający się z ust czy finałowa Cyklopia wydają się prezentować solidny poziom. A mamy tu jeszcze Nocnych Doktorów czy ich pomocnika, który wygląda całkiem stylowo.
Gorzej z grozą, bo ta choć obecna, nie zawsze wybrzmiewa z odpowiednią siłą. Za dużo tu chyba akcji, a za mało narastającego napięcia.
Skupienie się na czarnej społeczności i budowanie fabuły wokół organizacji Ku Klux Klanu, daje w efekcie dosyć charakterystyczną mieszankę, która jest zdecydowanie barwna. Około sto czterdzieści stron to nie jest zbyt dużo miejsca, ale przestrzeń ta została moim zdaniem dobrze wykorzystania. “Ring Shout” można połknąć w jeden wieczór i jest to czas wypełniony intensywną akcją i sporą dawką charakterystycznej magii połączonej z fantazją. Całość skąpana jest w przyjemnym sosie grozy, który dodaje tej opowieści nieco pikanterii. Mi się podobało. Nawet gdy czytałem drugi raz.