24.08.2018 | filmweb.pl | underluk
Dla wielu może to być sporym zaskoczeniem, ale Netflix planuje drugą część amerykańskiej aktorskiej ekranizacji „Death Note” („Notatnik śmierci”).
„Death Note” to całkiem niezłe anime (dla tych, co nie orientują się w temacie chińskich bajek), które jest popularną marką i doczekało się aktorskiej ekranizacji. I to zarówno ojczystej japońskiej, jak i amerykańskiej. Ta ostatnia powstała pod skrzydłami platformy Netflix i przez widzów jak i krytyków została przyjęta dosyć chłodno. Łagodnie pisząc. Trochę niesłusznie moim zdaniem bo choć wybitnym kinem nie jest, to jednak film oglądało mi się całkiem całkiem i jest to taki średniak, który zdecydowanie ma swoje dobre strony. Choćby całkiem niezłe efekty gore. Oczywiście rozumiem, że jeśli ktoś jest fanem oryginalnej animowanej serii, to film fabularny, który bazuje w dużej mierze na tej opowieści, ale w znacznym stopniu od niej odbiega może być nie do przyjęcia, ale mieszanie go z błotem to lekka przesada. Jeśli nie widziałeś anime, a będziesz miał/a okazję zobaczyć amerykańską ekranizację „Death Note”, nie uciekaj. Myślę, że warto.
Ale ja tu się rozpisuję o jedynce, a tymczasem miałem pisać o dwójce. Portal The Hollywood Reporter dotarł do informacji, jakoby Netflix szykował kontynuację. I oczywiście w sieci rozległ się płacz, że po co? Że na co? Komu to potrzebne? Ted Sarandos, który w największej obecnie internetowej platformie streamingowej odpowiada za filmowe produkcje, określił „Notatnik śmierci” sporym sukcesem, a to oznacza, że mimo tego całego narzekania, obraz był chętnie oglądany i produkcja jego sequela z biznesowego punktu widzenia jest jak najbardziej uzasadniona. I dobrze. Ja tam z chęcią na dwójkę rzucę okiem.
Na razie o „Death Note 2” wiadomo tylko tyle, że jego scenariusz przygotuje Greg Russo.
Na koniec przypomnę jeszcze tylko, że pierwszy amerykański „Death Note” miał swoją premierę w 2017 roku, wyreżyserował go Adam Wingard, a w głównej roli wystąpił Nat Wolff. Głosu Ryukowi użyczył Willem Dafoe.