Wydawco, kocham Cię i nienawidzę
Autor: underluk
Typ: publicystyka
Poniższy tekst pisany jest pół żartem pół serio, wiele rzeczy celowo zostało wyolbrzymionych, a wszelkie podobieństwa do faktycznych osób prawnych, fizycznych bądź intergalaktycznych są tylko nadinterpretacją czytelnika.
Przedsprzedaż
Ja to widzę tak:
- Wydamy książkę X
- Sprzeda się?
- Pojęcia nie mam.
- Może się sprzeda. A może nie :(.
- To zrobimy tak. Wystartujemy z przedsprzedażą, że niby za miesiąc tytuł X się ukaże. Zobaczymy ile osób kupi. Potem przesuniemy premierę jeszcze o, bo ja wiem, trzy miesiące bo może w tym czasie ktoś jeszcze dokupi. Zobaczymy ile zejdzie i wydrukujemy o dwie więcej. Jak te dwie się nie sprzedadzą to damy Ryśkowi i Barbarze na urodziny po jednej.
- Andrzeeeej, ty to umiesz robić interesy.
- Sie wie Janusz.
Błyszczące okładki
Jak ja tego nie znoszę. Wydawco wyobraź sobie, że za ciężko zarobione pieniądze kupuję książkę. Robię to pod wpływem chwili bądź po wcześniejszym zaplanowaniu całej operacji. Nie ważne. Kupuję książkę i gdy ją otrzymuję, chciałbym natychmiast po rozerwaniu koperty, bo powiedzmy, że zakupu dokonałem przez internet, a zamówiona pozycja przyszła pocztą, zrobić zdjęcie i pochwalić się nowym nabytkiem na nie przymierzając, Instagramie. A tam błyszcząca okładka, w której wszystko się odbija. I co ja mam wtedy zrobić? Najpierw wypadałoby się ubrać, przynajmniej jakieś majty założyć. Potem zasłonić naturalne źródła światła by zniwelować choć trochę efekt lustra. Następnie jak kretyn przybieram dziwne pozy z aparatem w dłoniach by strzelić fotkę pod kątem, pod którym moja potwarz nie będzie się odbijała w oprawie. Dobrze, że pozasłaniałem wcześniej okna, bo sąsiedzi mieliby ubaw. Niby to jednocześnie gimnastyka, ale jednak jakieś to nieludzkie takie. I wreszcie po godzinach kombinowania, walki i naciągnięciu sobie połowy mięśni, ścięgien czy innych powięzi w organizmie, mam tę chol...ną fotkę, której nikt nawet nie zalajkuje. Ale mam ją. I wrzucę. Jak już zrobiłem to wrzucę!
Data premiery
To rzecz święta. Jeśli została określona, choćby się waliło, paliło, na zewnątrz wystąpił amargargedontont, a cały nakład wydrukowanych książek pies ze żarł, premiera musi się odbyć w dniu, w którym została zapowiedziana. I warto tu nawet złożyć ofiarę z ulubionego w dzieciństwie pluszowego misia, by nie zawieść oczekujących i wydanie dowieźć na czas. Bez dyskusji.
Teksty reklamowe na okładce
Grafik siedzi, myśli, rozkminia, robi tysiąc szkiców i wreszcie powstaje okładka. Świetna. Przemyślana. Dopieszczona w każdym detalu. Spodoba się każdemu. Bez dwóch zdań. Grafik jest zadowolony ze swojej pracy, zamyka photoshopa, siada na fotelu tudzież wychodzi na balkon, wyjmuje papierosa, odpala, bierze pierwszego bucha i wtedy wchodzi on, wydawca, cały na biało. I mówi, “a weź ty mi proszę ja ciebie, wrzuć tam jeszcze taki cytat na tem okładkem”. Każdy sąd uniewinni.
Notki gwiazd na tyle
Zamiast krótkiej zajawki fabuły, z tyłu na okładce jest pełen zapału komentarz gwiazdy. Pół biedy kiedy tę gwiazdę ktoś jeszcze kojarzy. Drugie pół biedy, kiedy książka warta jest przeczytania. Gorzej, gdy fabuła czytelnikowi nie podejdzie albo po lekturze ma się wrażenie, że autor pełnej pochwał notki… czytał chyba coś innego (albo nie czytał wcale). W sumie trzeba mieć odwagę by się pod tym podpisać.
Brak strony internetowej
Jesteśmy profesjonalnym wydawnictwem z wielkimi nazwiskami, najlepszymi książkami, milionowymi nakładami. Wszystkie informacje znajdziesz na naszym fanpage’u… Zaraz. Gdzie? Fanpage to jest fanpage. Świetne miejsce by trzymać sztamę z czytelnikami i wymieniać się z nimi szybkimi newsami, memami ze śmiesznymi kotami i pokazać okładkę. Tyle i aż tyle. Wydawca musi mieć stronę internetową. Nie ma wyjścia. A na stronie poza swoją ofertą, namiarami powinien też wrzucać jakieś aktualności, żeby było widać, że żyje. No chyba, że wydawca jest rozwydrzoną nastolatką, to wystarczy fanpage. Najlepiej pełen słitaśnych selfików z najświeższymi okładeczkami do nadchodzących wielkimi kroczkami horroreczków. Pa mordeczki.
Format
Format kurwa, chciałoby się rzec. Drogi wydawco, jak postanawiasz wydać jakiś cykl lub wydajesz książki z jakąś konkretną oprawą, to niech one trzymają taki sam format i rozmiar. Tymczasem bywa tak, że każda książka niby utrzymana w tej samej szacie graficznej, ale jednak czymś się różni. Ta jest kilkanaście milimetrów wyższa, ta ma pasek na dole wyższy/niższy/w innym odcieniu, tamta inną czcionkę, a na tą ostatnią to już lepiej nie patrzeć. Tak samo, jak na tą całą półkę z tymi książkami, bo aż nóż w kieszeni sam się otwiera. I nie przyjmuję tłumaczenia, że to wina drukarni. Ja nie kupuję książki od drukarni, tylko od wydawcy i od wydawcy wymagam bym nie musiał się wstydzić za półkę z jego publikacjami.
Dzielenie na dwoje
To jest dopiero kuriozum i januszerka. Autor pisze książkę, przekazuje ją wydawcy, a ten wietrząc interes, zacierając ręce nad wizją przyszłego zysku, dzieli ją i wydaje w dwóch tomach. W końcu po co zarabiać raz, skoro można dwa razy. Murowany kandydat do statuetki złotej cebuli.
Rozmienianie się na drobne
Na pewno czuliście to nie raz. Wydawca coś zapowiada. Znany autor, podobno klasyka klasyki i każdy musi to znać. Nabieracie apetytu, nie kupujecie chleba by mieć hajs na nową książkę. No co? Przecież bez jedzenia jakiś czas się przeżyje. Zamawiacie. Czekacie na przesyłkę i… dostajecie te swoje pachnące drukarnią siedemdziesiąt stron. No dobra. Siedemdziesiąt dwie. Czytacie to w piętnaście minut siedząc na kiblu. Niby fajne, ale żeby wydać na to 30 zeta, to chyba lekka przesada. Jakby nie można było zebrać kilku takich nowelek i wydać ich w jednym zbiorze mającym chociaż te przyzwoite trzysta stron.
Porzucenie
Wydawca decyduje się wydać jakiś cykl. Na ten składają się powiedzmy cztery tomy. Ukazuje się pierwszy, a potem wszyscy udają, że nie było tematu, a kolejne części nigdy nie zostają wydane. Mnie jako czytelnika nie obchodzi, że tylko ja go kupiłem. Odrobina honoru wymaga, że jak wydawca podejmuje jakiś temat, to zobowiązuje się go ukończyć. Prawda?
Dobra, styknie bo się zdenerwowałem ;D.